1. MOTHER EARTH 5:29 2. ICE QUEEN 5:20 3. OUR FAREWELL 5:18 4. CAGED 5:46 5. THE PROMISE 8:00 6. NEVER-ENDING STORY 4:02 7. DECEIVER OF FOOLS 7:34 8. INTRO 1:05 9. DARK WINGS 4:14 10. IN PERFECT HARMONY 6:58
Całkowity czas: 58:35
skład:
Jeroen van Veen - gitara basowa; Ivar de Graaf - instrumenty perkusyjne; Sharon den Adel - wokal; Martijn Westerholt - instrumenty klawiszowe; Michael Pupenhov - gitara; Robert Westerholt - gitara
Dawno, dawno temu, kiedu uszy nasze cieszyło świeże podówczas jak bułeczki z piekarni "Into the electric castle" Mistrza Arjena a wypłatę można było przeznaczyć na coś poza kwartalnym biletem autobusowym - wpadłem na Sharon den Adel. Nie, nie w autobusie, niestety - bo chętnie wpadałbym na takie panie w autobusach... ;) Znalazłem ją właśnie dzięki "ITEC". Niesamowity, piękny głos, przy którym nawet boski wokal niezrównanej dotąd Anneke van Giersbergen okazywał się zaledwie... Taki sobie. Tor rozumowania był prosty - Sharon śpiewa u Arjena i w Within Temptation - dopadnijmy więc nagrań tej kapeli! Udało się to zrobić, choć przyznaję, że po długich poszukiwaniach. Wtedy była to płyta "Enter" - bardzo miłe połączenie growlu i żeńskiego, niesamowitego wokalu w doom-metalowo-gotyckiej otoczce. Długo nie wychodziła z mojego kompaktu, tym bardziej, że takie sobie "The Dance" które po niej nadeszło nie spełniło moich oczekiwań; było dobre, ale jednak nie do końca... Aż tu nagle, kilka miesięcy temu, Within Temptation zaserwowało moim uszom kolejny szok. Mowa o płycie "Mother Earth" - jednym z ciekawszych wydawnictw tego roku, oczywiście - moim zdaniem.
Płyta jest bardzo łatwa w odbiorze, ale nie kiczowata czy też w żaden sposób paskudnie skomercjalizowana. To po prostu dobra, solidna produkcja, jednakowoż pozbawiona tak miło łechtającego uszy na wcześniejszych produkcjach growlu i przytłaczających gitar (co wcale nie jest w tym wypadku wadą). Droga, jaką obrali sobie muzycy Within Temptation prowadzi przez krainę gotyku i czegoś, co nazwać można śmiało "atmosferycznym metalem". Bardzo spójne, żywiołowe i nastrojowe kompozycje zabarwione od czasu do czasu symfonicznymi i monumentalnymi wstawkami, dobre teksty i to, na co warto zwrócić największą uwagę - wokal pięknej Sharon. A należy ona do Pań, których głos urzeka, jest elektryzujący i przenika całe ciało słuchacza na wylot. Wyrafinowane i skomplikowane linie melodyczne, ciepła i delikatna barwa - to, co delikatne dusze lubią najbardziej :)
Należy powiedzieć kilka słów o strukturze płyty - zaczynająca ją kompozycja "Mother Earth" daje porządnego kopa; energiczny, szybki kawałek mrozi umysł i przygotowuje na kolejne wrażenia. Podobnie jest z "Ice queen" - bardzo przyjemną, rozbudowaną wokalnie opowiastką o rzeczach nie tak zimnych, jak sugerowałby tytuł. Potem następuje przejście w "Our farewell" - i tutaj bach! - słuchacza zapoznanego z dotychczasową twórczością Within Temptation dopada szok. Co to, pop jakiś? Niee, jak się okazuje - pełnowartościowy, ciekawy i piękny utwór, choć nie mający nic wspólnego z metalem. A to, co dostajemy po "Our farewell" to esencja cukiereczka, jakim jest ten krążek: "Caged". Tutaj dopiero widać, że Sharon mogłaby spokojnie stawać w szranki z największymi sławami żeńskiego metalowego światka. Refren utworu na nogi postawiłby nawet kogoś z drewnianym uchem. Coś pięknego. Równie miłe dźwięki sączą się z głośników na "The promise". A potem... O mój Boże! Toż to Clannad, zakrzyknął lud! "Never-ending story" jako żywo przywodzi na myśl dokonania Irlandczyków. Ładna ballada, piosenkowa i wpadająca w ucho, ale mająca to "coś", co każe przesłuchać ją do końca bez "skipowania"... I znowu robi się ciężej. "Deceiver of souls" dodaje animuszu i rusza najtwardszymi metalowymi sercami. Jest po prostu bardzo przyjemny. Po wysłuchaniu krótkiego intra wpadamy w "Dark wings" - chyba najbardziej energiczny utwór na płycie. Miły, szybki i ciężkawy, ciemny gotycki klimat sączy się z głośników... By przejść do czegoś, czego - szczerze przyznam - zupełnie nie rozumiem. "In perfect harmony" to jedyny utwór na "Matce Ziemi", który podoba mi się, ale... Ale gdyby go nie było, nie zauważył bym jego braku. Ciekawość budzi jedynie jego końcówka, w której znów słyszę Clannad :) Dziwne...
Płyta kończy się kompozycją "World of make believe" - i jest to udany finisz. 58 minut naprawdę dobrej muzyki.
Nie da się ukryć, że od czasów "Enter" Holendrzy poczynili postępy, a ich nagrania nabrały jakości podobnej profesjonalnym dokonaniom innych tuzów gatunku. Nie da się również ukryć, że sentyment do Sharon każe mi przyznać płycie ocenę najwyższą. Nie zrobię tego jednak, gdyż Caladan nie ma promować kobiecej urody, a dobrą muzykę (poza tym, Koledzy Recenzenci znów narzekali by na zbyt wysokie oceny, jakie wystawiam ;) "Mother Earth" dostaje zatem szóstkę - to bardzo dobra płyta. Nie jest w żaden sposób odkrywcza, nie wnosi nic nowego - ale słucha się jej z przyjemnością..