Kontynuując podróż po dyskografii Within Temptation - po przełomowym dla zespołu albumie "Mother Earth", muzycy wzięli sobie trochę wolnego, pokończyli studia, wydali 4 single, 1 EP, 3 DVD i jeden album live. To wszystko w okresie 2000-2004. W Polsce panowała wtedy Małyszomania, Within Temptation zbierali zaś pieniążki, miedzy innymi na produkcję nowej płyty. Zmienił się także skład, doszli perkusista, a także gitarzysta i klawiszowiec (grają do dziś). Wydany 15 listopada 2004 roku "The Silent Force" to produkcja, która po raz kolejny pokazała zmianę stylu i charakteru muzyki tego holenderskiego zespołu. Tym razem była to zmiana w kierunku twórczości dynamicznej, bogatej w wielowarstwowe symfonie, chóry, hollywoodzkie wypolerowane brzmienie rockowego instrumentarium - a to wszystko posklejane na komputerze w 11 utworów.
Tak jak w przypadku "Mother Earth" pomysły na kompozycje sypały się jak z rękawa (1-2 dni i nagrane), tak przygotowany z wielkim rozmachem "The Silent Force" (z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej i 80-osobowego chóru z Moskwy) dopracowywany i edytowany był w studio zapewne przez wiele wieczorów. Płyta zawiera zarówno kompozycje starające się brzmieć mocno, gitarowo ("See Who I Am", "Jillian", "Stand My Ground") jak i sporą ilość orkiestralnych ballad ("Pale", "Memories", "Somewhere"). Reszta mieści się gdzieś pomiędzy, będąc utrzymanymi w średnich tempach popowymi symfoniami.
Główne zarzuty jakie można mieć do tej produkcji:
a) standardowo dla WT świetne kompozycje ("Stand My Ground", "Somewhere") przeplatają zupełnie średnie i mdłe ("Pale", "Memories", "Aquarius"). Zespół skupił się na balladowych tempach, jednak zamiast tworzyć klasyczne, podręcznikowe ballady (do czego mają naturalny talent - patrz album "Mother Earth"), nagrali pozujące na nowoczesne, bogato brzmiące, nostalgiczne hymny, w rzeczywistości będące ciągnącymi się jak flaki z olejem potworkami, do których orkiestra pasuje jak pięść do oka.
b) monstrualny przerost formy nad treścią - jest to jeden z najbardziej przeprodukowanych albumów jakie znam. Orkiestra, dodatki, elektroniczne ozdobniki, sample, chórki - tego wszystkiego jest w nadmiarze, może jeszcze nie tak głośno, nachalnie i szybko jak np. na albumie "Hydra", ale w miejscach zupełnie niespodziewanych i nielogicznych - tak jakby zwykłą kanapkę doprawić łyżeczką każdej przyprawy dostępnej w domu, od soli zaczynając, na gałce muszkatołowej kończąc. Czasami odnoszę wrażenie, jakby do suwaków w studio dorwało się oszołomione tym wszystkim dziecko, chcąc koniecznie przetestować każdy możliwy preset i efekt. Zespół chyba nie miał jeszcze odpowiedniego doświadczenia w dopasowaniu klocków "orkiestra" i "rock", bo wyszło średnio, czasami wręcz jak remiks oryginalnego materiału. Kompozycje z "The Silent Force" nawet grane na żywo prezentują się o wiele lepiej niż oryginały. Zostały po prostu nieco przerobione i odsączone z loopów (powtarzanych z uporem maniaka prawie w każdej piosence) i efektów. Posłuchajcie takiego "Somewhere" - czy to wszystko co dzieje się w tyle jest naprawdę potrzebne? Wystarczyłby głos Sharon i prosty instrument akompaniujący.
c) Właśnie. Sharon. Ten niezwykły talent i muzyczna osobowość, stracił połowę swojej wartości na tych wszystkich zabiegach opisanych powyżej. Miękka, orkiestralna, popowa produkcja jak z bajek Disneya odarła jej głos z naturalności, agresywności, mocy, głębi i wyrazistości. Przez większość albumu słyszymy odpowiednio podrasowany i przerobiony głos Sharon, albo jako bombastyczne duble/frazowanie, albo pełne pogłosu, delaya i innych efektów jednostajne smęcenie. Bezsensowne poprawianie czegoś, co poprawy nie potrzebuje - zupełnie jak Monica Bellucci photoshopa. Choć trzeba przyznać, że taki styl śpiewu wpisuje się w cały klimat "The Silent Force" - mdły, powtarzalny, sztuczny, bajkowy.
d) W tamtym okresie zespołowi nieco odbiło także jeśli chodzi o promocję, marketing i formę wydawniczą. "The Silent Force" pojawił się w trzech wersjach (w tym także 5.1, co w tamtych czasach było rzadko spotykane), doszło także wiele bonus tracków i materiałów dodatkowych, zamieszczanych we wszelkich możliwych kombinacjach. Pojawiły się 3 single, 4 teledyski i DVD z trasy (niezłe). Pewnie nie narzekałbym na to, gdyby materiał miał wyższą wartość artystyczną. Niestety ładne opakowanie nie zastąpi dość ubogiej zawartości. Gdyby nagrać ten materiał jeszcze raz od zera w dniu dziesiejszym, mogę się założyć, że wyszłoby o niebo lepiej. Choć głównym problemem są po prostu słabe kompozycje.
Mimo tych wszystkich zarzutów, "The Silent Force" otworzyło dla WT wrota do rzeszy nowych fanów, głównie płci pięknej w wieku gimnazjalnym. Dwa miesiące od premiery płyta osiągnęła status złotej w Niemczech, Holandii i Belgii. W połowie 2005 roku złotą płytę przyznano także w Finlandii, zaś w 2008 roku w Portugalii. W samej Europie sprzedano ponad 500,000 egzemplarzy płyty. Popularność nie współmierna do poziomu, jaki ten krążek reprezentuje.