1. Let Us Burn 2. Dangerous feat. Howard Jones 3. And We Run feat. Xzibit 4. Paradise (What About Us?) feat. Tarja 5. Edge of the World 6. Silver Moonlight 7. Covered By Roses 8. Dog Days 9. Tell Me Why 10. Whole World is Watching feat. Piotr Rogucki
Całkowity czas: 49:38
skład:
Sharon den Adel
Robert Westerholt
Jeroen van Veen
Ruud Jolie
Martijn Spierenburg
Mike Coolen
Stefan Helleblad
Within Temptation (skrót. WT) to jeden z najlepszych i najpopularniejszych zespołów grających tzw. symfoniczny metal, bądź symfoniczny melodyjny power metal w europejskim wydaniu (hashtagów można wymyślać wiele, wiadomo o co chodzi). Przynajmniej było tak dopóki ten gatunek trzymał się bardzo dobrze (gdzieś od połowy lat '90 przez kolejne 10-15 lat) i dopóki WT nagrywał muzykę w stylu, z którego wyrósł i w którym sprawdzał się najlepiej. Już debiut ("Enter" z 1997 roku) zwiastował coś ciekawego - kolejny europejski zespół ze śliczną, pięknie, zwiewnie i niewinnie śpiewającą wokalistką oraz niemniej interesującą muzyką na pograniczu atmosferycznego rock/metalu, symfonicznego pitolenia i gotyckiego klimatu. Holendrzy wyspecjalizowali się w takich projektach szczególnie, samo WT wypłynęło trochę na fali sukcesu The Gathering, a popularność takich zespołów jak Nightwish, Lacuna Coil, After Forever, Edebridge tylko ułatwiły im drogę na europejski szczyt.
Szczyt w tym gatunku osiągnęli gdzieś w okolicach "Mother Earth" (rok 2000, moim zdaniem ich najlepsza płyta i esencja stylu, który polubiłem) i "The Silence Force". Ta pierwsza płyta charakteryzowała się wyważonymi składnikami ze świata metalu, rocka, klawiszowych symfoni i operowego, romantycznego klimatu. No i Sharon wydała tam z siebie najlepsze dźwięki w karierze, czego najlepszym przykładem "Ice Queen", "Mother Earth", "Caged", "Deveiver Of Fools", "In Perfect Harmony" i inne hity, w które obfituje ten album. Produkcja z 2004 roku z kolei pokazała pierwszą znaczną zmianę stylu zespółu - w kierunku bardziej słodkiego, popowego, komercyjnego grania, coraz bardziej oddalonego od euro-power-metalowych korzeni (gdzie panowie noszą żaboty, panie długie suknie, a teledyski nagrywa się w ruinach zamków). Zwrot ten pogłębiony został jeszcze bardziej na wydanej w 2007 roku "The Heart Of Everything". Mimo natłoku popowych motywów dla nastolatków, nieco plastikowego, słodkiego brzmienia, symfonicznego hałasu, nachalnego mainstreamowego marketingu i wątpliwej wartości artystycznej (w porównaniu z "ME"), te albumy nadal zawierały wiele fajnych radiowych hitów. Mimo, że był to już inny zespół, dało sie tego posłuchać bez żenady. Podsumowaniem tych 12-stu udanych lat było świetne DVD "Black Symphony", jedno z pierwszych wydawnictw koncertowych na Blu-ray. Rozmach tego spektaklu znacznie przekroczył moje oczekiwania i pokazał dobitnie jakim uwielbieniem cieszy się zespół w Holandii.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o dobre rzeczy jakie da się opowiedzieć w tej bajeczce. Po kolejnych 3-4 latach, przerwach na rodzenie dzieci i nagrywanie techno-dance'owych projektów (również bardzo popularny gatunek w Niderlandach), muzycy postanowili szukać dalej swojego stylu. O ile eksperymenty nie są w muzyce niczym złym, o tyle zagłębianie się w rejony, w których nie ma się nic do powiedzenia bywa już groźne. "The Unforgiving" pokazał nieszczególnie płodny romans z hybrydą electro-popu, skocznego rocka i symfonicznej dyskoteki (kiepskie pomysły, jeszcze bardziej uciążliwa produkcja), najnowsza "Hydra" idzie jeszcze dalej w tym szaleństwie.
Pierwsze co się rzuca w oczy (uszy?) to przytłaczające, głosne, bombastyczne brzmienie. Natłok dźwięków (gitary, kilka warstw wokali, perkusja, samplowane bity, elektronika, symfonie, dodatki) momentami wręcz wgniata w fotel i męczy niemiłosiernie jak skrzecząca teściowa. Większość instrumentów nie brzmi naturalnie, a plastikowo. Zaraz, jakich instrumentów? Wychwycić cokolwiek z rockowej klasyki spod dwutonowej warstwy dance-popowej papki to zadanie bardzo trudne.
Kompozycje głównie opierają się właśnie o dźwięki, które szybciej spodziewałbym się znaleźć na składance "Billboard Year End Top Hot 100 Songs Charts" (dance/pop i okolice), niż na płycie metalowego (kiedyś) zespołu. Pojawiło się wielu wokalnych gości jak Howard Jones, Tarja, Dave Pirner, nasz Piotr Rogucki czy ...Xzibit, który z uśmiechem rapuje w "And We Run". Osobiście nic nie mam przeciwko tym rejonom muzycznym, słucham nawet niektórych pozycji z przyjemnością. To co zaprezentował Within Temptation jest jednak po prostu mało udane i ciekawe, bardziej męczące (natłok dźwięków, brzmienie), wtórne i groteskowe. Mało zostało też z magii głosu Sharon, która w większości brzmi nienaturalnie, "przepuszczona" przez 15 filtrów i efektów.
Źle się dzieje w dziedzinie metalowego pitolenia. W agonii są sceny włoska, fińska, hiszpańska, holenderska, a brazylijska, amerykańska czy nawet niemiecka nie mają się lepiej. Próżno szukać ostatnich dobrych albumów Rhapsody, Angra, Kamelot, Dark Moor, Nightwish, Sonata Arctica, Avantasia, i wielu innych bandów, które na przełomie wieków wybrukowały ten gatunek klasykami. Jedną z przyczyn na pewno jest fakt coraz mniejszego zainteresowania takim graniem, co pewnie pośrednio przekłada się na mniejszy zapał i kreatywność muzyków. Zdecydowanie więcej ciekawego dzieje się właśnie w dziedzinie popu i jego elektronicznych subgatunków, co wiele zespołów z innego poletka próbuje wykorzystać, sprytnie zmieniając specjalizacje. Within Temptation swoją nową płytą, starając się być bombastic-metalową wersją Florence and The Machine, niestety poniosło klęskę. "Hydra" to męczący album z pomysłami bardziej wtórnymi niż czcionka Times New Roman w Wordzie.