Gamma Ray to niemiecki zespół speed/power/heavy metalowy, założony przez Kai Hansena po odejściu z Helloween. Omawiana płyta to ich debiut, choć w tym czasie sami muzycy byli już doświadczeni. Sam początek, czyli "Welcome" i "Lust For Life" mogłyby robić wrażenie, że styl Gammy jest bardzo podobny do Helloweena, do znanych wszystkim produkcji typu "Keepers Of The Seven Keys". Piękne, szybkie, sprawne gitary, dobre solówki, pędząca perkusja, chórki i wysoki wokal Ralfa Scheepersa - to wszystko nawiązuje w jakiś sposób do Keeperów. W ogóle decydując się na utworzenie nowego projektu, Kai Hansen naraził się na wielkie ryzyko, że Gamma Ray będzie od razu kojarzona z Helloweenem. Na szczęście z biegiem lat udało się Hansenowi i spółce doskonale obronić przed tego typu porównaniami. Moim skromnym zdaniem w pewnym momencie kariery wręcz zdeklasowali swojego najgroźniejszego "rywala".
Drugie w kolejności "Heaven Can Wait" (wyszedł nawet singiel tego kawałka) to już proste, melodyjne, bardzo przebojowe, hard-rockowe granie. Pisze hard rockowe, ponieważ mimo różnych oczywistych nawiązań do wspomnianego Helloweena (czy w ogóle do heavy metalu) w większości występują tu oparte na prostym riffie, klasyczne do bólu rockowe konstrukcje. Odczuwam nieodparte wrażenie, że panowie grają tu dla zabawy, od tak sobie, zresztą tą spontaniczność i optymizm czuć przez całe 55 minut muzyki. Wśród utorów na które należy zwrócić uwagę to przede wszystkim "The Silence" - chyba najlepsza ballada GR w ich karierze. Miło głowa się kiwa także przy "Space Eater" i "Money".
Autorem prawie wszystkich (bez "Free Time") kawałków oraz tekstów, jest sam Kai. Zresztą jak wiemy, Kai rozwijał nie tylko grę na gitarze, nie tylko wokal ale także swoje umiejętności nadwornego tekściarza. Apogeum tego albumu przypada jednak na tytułowe "Heading For Tommorow". Długi, bo 15 minutowy utwór rozkręca się powoli, fajnie operując tempem i napięciem.
Udany debiut Gamma Ray, płyta chyba nawet lepsza niż kilka kolejnych z Scheepersem na wokalu. Znakomicie odstresowuje i wprawia w dobry nastrój, wszak to taki radosny heavy metal, którego nie idzie słuchać bez przymrużenia oka. Właściwie to biorąc pod uwagę rodzaj muzyki, nie ma co tej płycie za dużo do zarzucenia, choć wiadomo że nie jest to jakieś przełomowe dzieło w kontekście CAŁEJ heavy metalowej muzyki. Fajna oldschoolowa pozycja z początkowych czasów europejskiego, heavy/power metalowego pitolenia.
Ocena 7/10