Szkoda.
Trzy lata temu, po powrocie Skye do zespołu, nagrali ultra-wyśmienity album "Blood Like Lemonade". Zresztą wcześniej też nie było źle, taki "Dive Deep" trzymał wysoki poziom chilloutu. Niebezpodstawnie wierzyłem więc, że te 3 lata nie wybiją zespołu z rytmu i nowa płyta dostarczy wrażeń na podobnym poziomie. Niestety, generalnie rzecz ujmując - jest słabo, nudno i niemrawo.
Zaczyna się obiecująco - soczysta okładka i pierwsze numery jak "Gimme Your Love" czy "Face Of Danger" zapowiadają ciekawą produkcję. Brzmienie także bez zarzutu - profesjonalnie, soczyście, przejrzyście, świetne basy i stereofonia. Już gdzieś od "Call It Love", czyli od trzeciego utworu (na 12), coś zaczyna się psuć. Przede wszystkim przeciętne pomysły na melodie i refreny. Tak jak na poprzednicze właściwie każdy numer wykorzystywał potęgę głosu Skye w 99%, tak na "Head Up High" jest spokojnie, wręcz flegmatycznie. Na dodatek co chwila "wtrącają się" wokalni goście, którzy nie podnoszą poziomu artystycznego i technicznego (delikatnie mówiąc).
Muzycznie zespół romansuje tutaj z wieloma stylami. Jest rock, klubowy pop, reggae, rapowe wstawki, funkowe bujanie, melorecytacje w innych językach, smaczki, ozdobniki. Przede wszystkim zaś króluje klasyczny, mocny elektroniczny bit z komputera (oraz samplowana perkusja), wykorzystany mocno kosztem żywych instrumentów (czasami wręcz irytująco, jak w "Make Believer"). Gitary są tu tylko delikatnym tłem. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby to wszystko użyte było z jakimś intrygującym, zadowalającym efektem. Niestety bardziej przypomina to stylistyczny śmietnik, pięknie wyprodukowany i wydany. Żadna z nowych kompozycji, nad którmi pracowali 3 lata, nie umywa się do tych z "Blood Like Lemonide". Osobiście wyróżniłbym jedynie trzy: Gimme Your Love, Face Of Danger i Release Me Now - to one ratują "Head Up High" przed bardzo niską oceną, z którą Morcheeba nigdy nie była kojarzona.
Nie o takie trip-hopy walczyłem...