Na polskiej scenie zaczyna się coś dziać. Nareszcie. Najpierw Music Atelier Projekt, po nim – a właściwie jednak trochę wcześniej :) – Psychotropic Transcendental, teraz zaś Naamah (o którego płytce „Ultima” trochę szerzej wkrótce) i Riverside ze swoim debiutanckim materiałem. To cieszy.
Riverside to zespół z Warszawy, złożony z wytrawnych wyjadaczy, muzyków o całkiem sporym stażu. Gitarzysta Unnamed, perkusista Hate... Nazwy, które mówią same za siebie. Cedamus, Xanadu. Wystarczy? Wystarczy na pewno, żeby określić profesjonalizm twórców. W zasadzie można powiedzieć, że z takiej mieszanki i inspiracji art rockiem, progmetalem i ambitną muzyką po prostu nic złego wyjść nie mogło. Święta racja. W muzyce Riverside słychać Pain of Salvation, Porcupine Tree, Marillion... Milion innych zespołów progresywnych. A jednak całość zachowuje porażającą oryginalność. Pewnie dlatego, że jest tak dobrze zrealizowana i ma taką zwięzłą koncepcję. Demo jest krótkie, ale bardzo treściwe. Materiał nosi wszelkie znamiona profesjonalnej produkcji. Tak muzycznie, jak i tekstowo.
Opisywać każdego z utworów z osobna nie ma sensu, gdyż o kunszcie chłopaków z Riverside każdy może przekonać się sam, pobierając z internetu próbki ich nagrań. Mnie na szczęście udało się otrzymać do recenzji całą płytę i, przyznać muszę, moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne! Gitarzysta Grudzień wymiata na wiośle bardzo dobrze, jego gra kojarzy mi się z Gildenlowem właśnie, może trochę z Rotherym... Wokalista i basista Mariusz Duda ma dobre gardło, a przy okazji z basem też mu wychodzi :) (Co ciekawe, mamy jakiś urodzaj na śpiewających basistów, vide Pan z Forgotten...) Mitloff, czyli Piotrek Kozieradzki wali w gary z wyczuciem, którego można się było spodziewać po muzyku o tak rozwiniętej przeszłości twórczej. Klawiszowiec Jacek Melnicki oprócz całkiem dobrej gry na parapecie zajął się techniczną stroną realizacji nagrania, a że specjalistą jest przednim, efekt jest więcej niż prawidłowy.
Miałem okazję oglądać Riverside na żywo. Przyznam, że wtedy, w listopadzie bodajże, ich występ nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale to pewnie dlatego, że zamiast piwa była woda :) Dzisiaj pluję sobie w brodę, ubolewając nad faktem, że się wtedy zjawisku lepiej nie przysłuchałem. Rozbudowana, piękna, ciepła i przemyślana muzyka.
Demo dostaje osiem punktów na dziesięć. To bardzo dobry start. Miejmy nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej. W zasadzie, nie martwię się o to. Jestem przekonany, że Riverside da z siebie wszystko. Nie wiem, czy ktoś zechce wydać taką muzykę – jakże ona różna od zalewającej nas zewsząd chały. Wierzę jednak, że w końcu starania tak wysokiej klasy ktoś doceni. To będzie szczęśliwy dzień dla polskiej sceny progresywnej.
Wywiad już wkrótce. Wtedy być może dowiemy się czegoś więcej.