CD 1 1. Prelude (1:40) 2. Evolution (The Grand Design) (5:18) 3. Fallen/Transcendence (6:30) 4. Communion and the Oracle (7:39) 5. The Bird-Serpent War/Cataclysm (3:39) 6. On the Breath of Poseidon (5:09) 7. Egypt (7:05) 8. Death of Balance/Candlelight Fantasia (5:52) 9. The Eyes of Medusa (4:32)
CD 2 1. Smoke and Mirrors (6:36) 2. Church of the Machine (7:21) 3. Through the Looking Glass (14:09) 4. Of Sins and Shadows (7:22) 5. Sea of Lies (4:05) 6. The Divine Wings of Tragedy (19:54)
skład:
Vocals: Russel Allen, Guitars: Michael Romeo, Keyboards: Michael Pinella, Bass: Michael LePond, Drums: Jason Rullo
Symphony X jak do tej pory zazwyczaj serwowało nam płyty co najmniej dobre ("Twilight in Olympus") lub wybitne - jak ostatnia "V: The new mythology suite". Po koncercie - dwupłytowym "Live on the edge of forever" - oczekiwałem wiele. I nie rozczarowałem się! Jest to bardzo dobry kawał progmetalu, szybkiego, porywczego i zagranego z niesamowitym wykopem (do czego w przypadku X Symfonii zdążyliśmy się już przyzwyczaić :) Russel Allen, jak zwykle, w świetnej formie, śpiewający swoim potężnym głosem w sposób, że się tak wyrażę, najmilszy uszom, czyli czysty i drapieżny. Nieco - wg. niektórych ;) - przygłuszony, przytłumiony genialny gitarzysta Michael Romeo. Przytłumiony jednak nie na tyle, by nie połechtać mile skołatanego ucha smacznymi solówkami, takimi jak ta w "On the breath of Poseidon". Całkiem udana praca reszty fachmanów, dokładających do ogólnego brzmienia zespołu tak wiele... Jednym słowem: bardzo dobre.
Dwupłytową ucztę otwierają pokrzykiwania fanów: "Symphony! Symphony!"... Swoją drogą, zadziwia genialny kontakt z publicznością, jaki nawiązują muzycy. W czasie odsłuchu widziałem prawie tłumy zarośniętych progmetali wbijające się na scenę i śpiewające razem z Russelem, zachęcającym ich do czynu tekstami w stylu "Come on, people!". Po króciutkim, ale wprowadzającej tak charakterystyczną atmosferę Preludium uszom naszym dane jest szaleństwo muzyczne w postaci całej prawie "Piątki" zagranej na żywo! Przyznam, że ta płyta zawsze była dla mnie szczególną, emanującą niezwykłą energią, a w wersji live nie brakuje jej nic z cudowności, jaką "nasiąkła" w studiu. Allen po raz wtóry osiąga wyżyny wokalne, o osiągnięciu których wielu współczesnych wokalistów może jedynie pomarzyć. Pierwszy cd jest tak dobry, że prawie nie zauważyłem, kiedy się skończył - nadeszła pora na krążek drugi, a na nim "mieszankę firmową" sporządzoną z utworów z "Twilight in Olympus" i "The divine wings of tragedy". Choć może nieco mniej porywające, wykonanie ich wciąż bezdyskusyjnie określić należy jako perfekcyjne. Zwłaszcza kończący zestaw, prawie dwudziestominutowy "The divine wings of tragedy". Ar-cy-dzie-ło.
Russel Allen wielki jest, Michael Romeo takoż. W zestawie z resztą muzyków tworzą mieszankę wybuchową, którą zobaczyć na koncercie - jak stwierdzam teraz, po upewnieniu się w tym - zobaczyć chciałbym bardzo. Lekkość, z jaką grają Panowie jest prawie namacalna, słychać, że bawi ich to co robią i że grają tak świetną muzykę, bo taka po prostu wychodzi z ich wnętrza. Nic wymuszonego, po prostu czysta, perfekcyjna i pozbawiona uchybień praca kogoś więcej, niźli tylko zwykłych rzemieślników.
Zdecydowanie polecam zestaw "Live at the edge of forever". Jak się okazuje, wciąż jeszcze można grać dobrą, szlachetną i solidną muzykę. Taką, za którą nie będzie szkoda sporo zapłacić. Przyczepić się można jedynie do lekko niedopieszczonego nagłośnienia Allena i instrumentów, które zdają się czasem brzmieć trochę zbyt cicho - ale to detal, gdyż całokształt z pewnością zasługuje na wysoką ocenę.