Progmetalowcy z Symphony X w minionym roku po czterech latach milczenia powrócili z nowym studyjnym krążkiem. A ponieważ już za niespełna dwa miesiące zagrają w Polsce, czas najwyższy tę małą recenzyjną zaległość nadrobić. Tym bardziej, że Underworld wyszedł im wyjątkowo. Album z pewnością można zaliczyć do najlepszych płyt gatunku ubiegłego roku!
Zacznijmy od pewnych stałych oczywistości. Underworld jest kawałem solidnego, świetnie zagranego (panowie LePond, Romeo, Allen, Pinnella i Rullo „jadą pełną profeską” bez dwóch zdań) i wyprodukowanego metalowego mięcha. Moc i ciężar niektórych numerów naprawdę wgniata w fotel (Nevermore, Kiss Of Fire). Daj Boże wielu współczesnym progresywno - metalowym kapelom takiego zaangażowania i pasji w tworzeniu ciętych, soczystych riffów. Oczywistą klasę pokazuje też Allen – wizytówka Symphony X – który potrafi i pokrzyczeć w stylu Devina Townsenda i poszarżować w górkach w powermetalowym stylu w kompozycji tytułowej. No i wreszcie pięknie melodyjnie zaśpiewać.
No właśnie! Czas przejść do największej siły albumu, czyli melodii! Bo chyba nigdy muzyka Symphony X nie była tak nośna, tak przystępna i chwilami wręcz piosenkowa. Spokojnie, kwintet wszystko zręcznie wyważył. Ciężar i agresja dominują, jednak kontrastujące z nimi kapitalne melodie same rzucają się w uszy. Za absolutne hity mogą uchodzić Without You, In My Darkest Hour, czy rewelacyjny, zbudowany na klawiszowych formach, Swansong, którym momentami bliżej do melodyjnego metalu i hard rocka w stylu wspólnego projektu Russella Allena i Jorna Lande. A kompozycje te mają jeszcze i fajne gitarowe sola i zgrabne wokalne harmonie. Zresztą taki Hell and Back albo Run with the Devil też mają sporo z takiego grania.
Na plus wyszło też kapeli porzucenie tak charakterystycznego dla nich symfonicznego zadęcia. I choć dwuminutowy wstęp (Overture) ze wzniosłymi mrocznymi chórami, czy wybrane aranżacje w niektórych kompozycjach (Kiss Of Fire) mogą mówić coś innego, tak naprawdę jest tego niewiele. I dobrze. Niebanalnie jest także pod względem tekstowym, co też u nich jest normą. Sięgali swego czasu do mitu o Atlantydzie, Odysei Homera, czy Raju utraconego Johna Miltona. Tym razem zainspirowali się Boską komedią Dantego…
Cóż, Underworld z pewnością będzie świecił sporym blaskiem w ich dyskografii, a parę utworów spokojnie znajdzie się w ich żelaznej setliście na lata. Cieszę się, że zaprezentują je już niebawem w naszym kraju.