Symphony X uderza już czwarty raz i od razu muszę przyznać, że to dokonanie podchodzi mi bardziej niż poprzednie. Zespół ten dojrzewa z płyty na płytę co niby powinno być procesem naturalnym, a wbrew pozorom nie jest to aż tak często i powszechnie obserwowane zjawisko - tym bardziej więc cieszy postawa Symphony X. Grupa odczuwalnie złagodziła brzmienie - o podkładzie thrashowym raczej nie może być już mowy, choć jakieś jego echa pobrzmiewają tu i ówdzie - dla mnie zwłaszcza w Orionie. Wokalista Allen śpiewa w ogólności w sposób nieco mniej drapieżny... Otwierający płytkę Smoke And Mirrors to przede wszystkim bardzo błyskotliwy - w najlepszym stylu Shadow Gallery - instrumentalny początek, podobnie jest zresztą w The Relic. Dalsze części tych kawałków to już bardziej tradycyjne Symphony X - słuchane z wielką przyjemnością. W Church Of The Machine jako pierwsza z partii śpiewanych pojawia się refren, co jest zawsze zabiegiem dość ryzykownym dla zachowania odpowiedniego poziomu całości - jednak w tym wypadku sprawdza się dobrze. Nie jest ta kompozycja aż taką perełką jak porównywalna z nią czasowo The Accolade z poprzedniego krążka, ale przynajmniej godnie pełni rolę przedsmaku przed magnum opus albumu - i tym razem magnum jest naprawde magnum :-) Ale zanim tam dojdziemy czeka nas wielka niespodzianka w postaci Sonaty - opartej na twórczości Ludwiga van Beethovena. Na uwagę zasługuje nie tylko umiejętna zmiana nastroju, ale także grana z wielkim wyczuciem przez Romeo partia gitarowa - od razu staje mi przed oczyma czarodziej Latimer. No ale przyjżyjmy się Through The Looking Glass - ta nawiązująca do prozy Lewisa Carrolla suita może zachwycić. To co w niej uderza w pierwszej kolejności to..... spokój. Dużo tu fortepianowych i smykowych brzmień, dużo delikatności. Oczywiście panowie z Symphony X w pewnych fragmentach przypominają, że grają progmetal, ale w ogólnym odczuciu skojarzenia z brytprogową kompozycją Shadowland o tym samym tytule są IMHO na miejscu - różnica w brzmieniu nie jest aż tak strasznie diametralna. Czyżby Symphony X myśleli o zmianie stylu ? To oczywiście zamierzona przesada, ale jak w każdej - i w tej tkwi to malutkie ziarno prawdy. Na wielką uwagę zasługuje też utwór finałowy - najpierw prześliczne, orientalizujące wejście, a póĄniej narastnie brzmienia elektrycznej gitary niejako wybuchające chóralnym śpiewem i już do końca jest pięknie... Symphony X nagrał bardzo dobry album i to jest sumą tego wszystkiego co w niniejszej recenzji chcę Wam przekazać.