1. The Shoot - 1:08 2. People Don't Know - 4:41 3. Forget You - 4:56 4. Almost ... - 1:01 5. Everything - 4:13 6. Minnie's Tree - 3:31 7. Falling in 3's - 2:59 8. Harmonic Indulgence - 5:06 9. Where You Are - 3:25 10. No Rest - 1.21 11. Life On Dessert? - 6:07 12. Three's Too - 2:42
Całkowity czas: 41:15
skład:
Lincoln D'Amario - leading vocal, bass, electric and acoustic guitars; Alan Nu - drums & percussion, synthesizers, vocals;
Kiedy recenzent dostanie paczkę z nowymi krążkami, cieszy się jak małe dziecko. Otwierając ją - nawet, kiedy wie, że nie ma w niej nic szczególnego - ostrzy sobie pazurki na myśl o niespodziance, która być może go spotka. Liczy na to, bo wie, że cuda się zdarzają.
Niestety, w paczce z płytą "Life or dessert?" cudu nie było. Byli za to dwaj panowie - Alan Nu i Linc. Panowie, którzy mieli chyba pomysł na stworzenie czegoś oryginalnego, co, z wielkim bólem przyznać muszę, udało im się. Tylko, że nie o takiej oryginalności marzyłem.
Muzyka, którą serwuje nam para Amerykanów kojarzy się ze źle usmażonym i niesmacznym naleśnikiem; często takie rzeczy się zdarzają, jednak po ich zjedzeniu wolimy o nich zapomnieć. Garażowa chyba produkcja, wyjątkowo prymitywnymi środkami zrealizowana, multiinstrumentalizm. który absolutnie nic nie wnosi... Stylistycznie "Life or dessert?" stoi gdzieś pomiędzy psychodelicznym rockiem lat siedemdziesiątych a wczesnymi dokonaniami Porcupine Tree. Choć można było sporo wycisnąć z takiej muzyki, tutaj nie udało się to. Brzmienie jest kiepskie, wokalista - lub raczej wokaliści, jako, że obydwaj gentelmani śpiewają, wydając z siebie przeróżne dziwne dźwięki przypominające mowę - to nieporozumienie, ba; nawet sama okładka płyty budzi niemiłe skojarzenia od razu, gdyż artysta, który ją projektował, przeżywał chyba w chwili uniesienia twórczego delirium tremens.
Od początku do końca płyta męczy. Po prostu. Nie znalazłem w niej nic, co przyciągnąć mogłoby mnie na dłużej, choć przyznam, że jedną z niewielu rzeczy, które jako tako udały się duetowi z Newark są w miarę ciekawe, instrumentalne eksperymenty. Czy jednak jest sens przekonywać się o tym na własne uszy, wątpię. Ja w każdym razie po raz wtóry nie zaamierzam.
Miałem nadzieję, że wydawnictwo zyska coś po kolejnym przesłuchaniu, więc w oczekiwaniu na cud katowałem Gravity Tree przez cały wieczór.
A potem zjadłem naleśnika. Trochę niedosmażonego. Do dzisiaj mnie to męczy.
Gravity Tree - "Life or dessert" dostaje 2. Tak naprawdę, to i tak nie wiem, za co.