Jest to zapis koncertu, który odbył się w Polsce, w krakowskim studiu, w kwietniu 2003 roku. Pewnie będzie to niezła pamiątka dla osób, które wówczas tam były. A co znajdą na tej płycie inni fani muzyki artrockowej ?
Bądźmy realistami. Nic. John Wetton zagrał trzy ballady King Crimson (więc można z łzą
w oku powspominać dawne czasy), coś tam jeszcze z repertuaru grupy Asia (więc można się pokrzywić trochę na nienajlepsze połączenie artrocka z popem), uzupełnił swoimi solowymi dokonaniami i … do tej płyty nie chce się podejść więcej niż raz.
Tzn. – żeby nie było wątpliwości – to nie jest zły koncert. Aksamitny głos Wettona brzmi prawie jak przed laty (co samo w sobie jest już dużym plusem), a oszczędny akustyczny akompaniament z wyważonymi i oszczędnymi wstawkami instrumentów klawiszowych wcale nie rani uszu nadmiarem zbędnych dźwięków. Powiecie więc: czego się czepiasz
koleś ?
Bo płyty koncertowe mogą nieść nieprawdopodobny ładunek emocji. Mogą oddawać atmosferę chwili, dostarczać wręcz magicznych wzruszeń. Mogą przypominać, że słyszeliśmy i widzieliśmy, jak „w gardłach ich rodzi się śpiew”.
Tego wszystkiego nie ma na tej płycie. Ot, kolejne koncertowe wydawnictwo, kolejne wykonanie tych samych utworów. Po prostu … równie fascynujące jak gra reprezentacji Niemiec w piłce nożnej w ostatnich latach.
Smutne, ale niestety takie płyty powstają.