Od kilku lat śledzimy solową karierę Marcina Pająka, która ostatnio nabrała sporego tempa. Muzyk ma na swoim koncie już pięć studyjnych albumów (z niżej recenzowanym) i jedną płytę koncertową, z czego aż dwie pozycje ukazały się w zeszłym roku. Tymczasem w minionym miesiącu pojawił się nowy krążek artysty zatytułowany The Maze.
To koncept album, którego treść dość szeroko wyjaśnia twórca w materiale promocyjnym: „The Maze” zabiera nas w prawie godzinną podróż, która pokazuje dzień naszego bohatera od wschodu słońca aż do jego zachodu. Jest to opowieść o labiryncie, do którego sami wymurowaliśmy sobie ściany, a sam tytuł jest metaforą do naszego życia i szukania drogi wyjścia poza granice, które zostały nam przekazane podczas naszego dotychczasowego życia. Nasz bohater rozpoczyna swój dzień od wschodu słońca, po którym w utworze tytułowym zaczyna wędrówkę w głąb swoich przemyśleń i zaczyna szukać sposobu, żeby wyjrzeć poza granice muru. Utwór „This Bird” to walka naszego bohatera z samym sobą, co jest w tym utworze porównane do ptaka zamkniętego w klatce. „Light Beam” to pierwszy promień światła, ku któremu rusza nasz bohater. „Dead Silence” opowiada o jego pierwszym znalezieniu wyjścia z labiryntu. „Islands” to miejsce poza labiryntem, które od czasu do czasu udaje mu się znaleźć. Niestety nie trwa to długo i nasz bohater znów wpada do labiryntu, gdzie możemy się dowiedzieć, że na jego mury składają się przeżycia z przeszłości. „Getting Out Of The Maze” to ucieczka z labiryntu i moment wytchnienia. Album kończy się zachodem słońca.
A jak jest muzycznie? Pająk od lat operuje w stylistyce szeroko rozumianego progresywnego rocka. Nie inaczej jest i na tym albumie, bo choć kompozycje nie należą do jakichś wyjątkowo długich i rozbudowanych (poza tytułowym The Maze i Islands, które trwają ponad dziesięć minut), to jednak wielowątkowość i niejednorodność utworów, liczne solowe formy instrumentalne i ciekawe aranżacje, z pewnością mogą przypaść do gustu fanom takiego grania. Pająk nie jest wybitnym wokalistą, śpiewa w bezpiecznych, niższych tonacjach, zbliżając się niekiedy do melorecytacji. Jednak jest bardzo sprawnym gitarzystą i różne barwy jego głównego instrumentu tu słyszymy (od gitarowego, rockowego riffowania, po solowe, czasami dość techniczne popisy). To co mi się jednak najbardziej podoba, to takie przestrzenne i selektywne brzmienie całości. Z fajnie wyeksponowaną sekcją rytmiczną. I nie chodzi tu tylko o wyraziście brzmiące czasami figury basowe, ale głównie, dodające całości ciekawego smaku, perkusjonalia Marka Smoka Rajssa. Dobre wrażenie robi otwierające płytę Sunrise, niezwykle klimatyczne, melancholijne, dobrze wprowadzające w płytę. Przypadł mi też do gustu czwarty w zestawie Light Beam z solowymi popisami klawiszowymi a później gitarowymi, osadzonymi na bardzo transparentnym basie, co czyni kompozycję nieco transową. Ponadto, dużo tu saksofonu Wiktora Świerczka w różnym entourage’u – od takiego bardziej krzykliwego w Dead Silence, po nastrojowy w stonowanym Islands.
Kolejny dobry album Pająka, którym miłośnicy jego dotychczasowej twórczości z pewnością się nie zawiodą.