Czekając na Przyszłość, czyli cykl o solowych płytach Stevena Wilsona - Część 6.
Steven Wilson próżnować nie lubi. Pomiędzy genialnym Hand. Cannot. Erase. a piątym albumem solowym, Brytyjczyk podsycił oczekiwania fanów EPką o wymownym tytule 4½. Znalazły się na niej utwory z różnych okresów twórczości Stevena - niektóre sięgają nawet czasów Porcupine Tree! Materiału jest sporo - ponad 36 minut - i większość trzyma przyzwoity poziom. Najważniejszym utworem jest tu My Book of Regrets - ciepła piosenka, która rozwija się w przestrzenną, wielowątkową kompozycję z bardzo ładnymi gitarowymi solówkami. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że można nazwać 4½ maxi singlem - pozostałe utwory pełnią w stosunku do pierwszego rolę raczej drugoplanową. To właśnie My Book of Regrets jest dobrą zapowiedzią tego, co znajdzie się rok później na To the Bone - choćby z tego powodu jest tu najważniejszy.
To oczywiście nie znaczy, że całą resztę Wilson potraktował po macoszemu - mamy choćby wesołą, zwięzłą piosenkę Happiness III, która tekstowo nieodparcie kojarzy mi się z... albumem Fear of a Blank Planet. Ciekawy kontrast, prawda? Brzmieniowym odniesieniem do owej płyty jest natomiast Vermillioncore - to pulsujący, ciężki i agresywny instrumental. Słychać w nim echa metalowej ery Porcupine Tree, ale ma też w sobie coś z nieskrępowanego szaleństwa No Twilight Within the Courts of the Sun. Całość uzupełniają dwa krótkie utwory instrumentalne. Year of the Plague utrzymany jest w nastroju The Raven That Refused to Sing - pochodzi właśnie z sesji nagraniowych owego albumu. A tytuł w sam raz na dzisiejsze czasy... Sunday Rain Sets In pełni za to rolę wprowadzenia do wspomnianego wyżej Vermillioncore. Na koniec Steven zachował... najbardziej problematyczny element 4½ - sięgający czasów Porcupine Tree Don't Hate Me. Kompozycja jest naprawdę świetna - to jeden z najlepszych fragmentów Stupid Dream, ale... w zasadzie po co? Bardzo zastanawia mnie, dlaczego Steven zdecydował się ponownie przedstawić słuchaczom ten utwór - wielokrotnie podkreślał przecież, że czasy gry w zespole ma już dawno za sobą. Główną wartością dodaną w nowej wersji Don't Hate Me jest znana z Hand. Cannot. Erase. Ninet Tayeb. Ta izraelska piosenkarka naprawdę ma kawał głosu, ale tu wypadła wyjątkowo słabo - chwilami zdarzają się jej bolesne, skrzypiące kiksy.
Na 4½ Steven Wilson utwierdza fanów w przekonaniu, że nawet odrzuty z jego sesji nagraniowych mają sporą wartość muzyczną. Tej "przypadłości" nie pozbył się od czasów Porcupine Tree - mam wrażenie, że Steven bardzo lubi wydawać udane utwory na stronach B, niepozornych EPkach, czy bonusy w wersjach deluxe. Wystarczy przypomnieć choćby rozpaczliwy Buying New Soul (kompilacja Recordings), rozbujane Drown With Me (EP Futile, edycja deluxe In Absentia), czy flirtujący z post-rockiem instrumental Collecting Space (edycja deluxe Insurgentes). 4½ słucha się przyjemnie, ale to raczej pozycja głównie dla fanów. A tych, którzy dopiero odkrywają muzyczny świat Stevena Wilsona, odsyłam do poprzednich części cyklu.