„Shot of Love” to kolejne dzieło, które maluje zaskakujący portret Bob Dylana w wieku czterdziestu lat. Stojąc na skrzyżowaniu egzystencji Dylan w przypływie religijności stworzył płytę, uważaną za trzecią i ostatnią w jego chrześcijańskiej trylogii.
„Shot of Love” nie jest już tak nachalne religijnie, jest rozproszone. Bob wciąż śpiewa o Bogu i Jezusie oraz o ludziach skazanych na wieczne potępienie, ale tam, gdzie „Slow Train Coming” prowadził do prostych lekcji doktryny i zachwytów nowej odkrytej wiary, a „Saved” wychwalał wspaniałość Pana Boga Wszechmogącego, „Shot of Love” zawiera piosenki, które z jednym wyjątkiem są wściekłe, pełne frustracji i goryczy.
I to już od tytułowego nagrania. Ten początkowy skowyt prowadzi do czterominutowej kary za wszystko, co złego dzieje się na świecie, za wszystko co wkurza Boba. Narkotyki. Alkohol. Zepsuta Wiara. Rządy Złych Ludzi.
„Dlaczego miałbym chcieć odebrać ci życie?/ Zamordowałeś tylko mojego ojca, zgwałciłeś jego żonę/ Wytatuowałem moje dzieci trującym piórem/ Kpiłem z mojego Boga, poniżałem moich przyjaciół”.
Dylan stwierdza, że serce człowieka jest na ogół złe i bez Jezusa takie zawsze będzie. „Heart Of Mine” właśnie o tym mówi. To pesymistyczna piosenka zmuszająca do zastanowienia. Zagrana popowo, mocno nawiązuje do brzmień lat siedemdziesiątych. Niezapomniana pieśń.
I to właśnie uderza mnie w tej płycie. I dlatego ona tak mi się cholernie podoba. Tutaj mamy pewne elementy kiepskiego nastroju, a muzycznie utrzymane wszystko jest wręcz w klimacie wielkich płyt Dylana. Dla mnie podobieństwo z „Blonde On Blonde” jest wielkie. Oczywiście chodzi o klimat, o zagęszczenie kompozycji i ten pierwiastek szaleństwa. „Property Of Jesus” to gorycz wierzącego człowieka w pogardliwy świat, który eksplorował w tytułowym numerze. Dylan nikogo nie chwali, narzeka na ludzi, którzy nie rozumieją jego poglądów.
Przechodząc do kolejnej piosenki zatytułowanej „Lenny Bruce”, Dylan przypomina nam o tym amerykańskim komiku. Lenny Bruce był często bojkotowany przez establishment, był niewygodny ze względu na swoje poglądy, a nawet został aresztowany został w San Francisco za używanie słowa „cocksucker” na scenie. Został skazany za nieprzyzwoitość w 1964 roku i miał całkowity zakaz występów. Dwa lata później został znaleziony martwy, a przyczyną śmierci było ostre zatrucie morfiną. Dylan stworzył pieśń pełną współczucia i niewinności ukazując dramat Bruce’a. „Powiedzieli, że jest chory, ponieważ nie grał zgodnie z zasadami/ Po prostu pokazał mędrcom swoich czasów, że są tylko głupcami/ Stemplowali go i oznaczyli go jak spodnie i koszule/ Stoczył wojnę na polu bitwy, gdzie każde zwycięstwo boli”.
Muzycznie płyta broni się sama. Zespół odnajduje się w specyficznym podejściu pracy Dylana. Do udziału w sesji zostali zaproszeni muzycy, którzy towarzyszyli mu w trasie koncertowej oraz dodatkowo gitarzyści Danny Kortchmar i Fred Tackett, klawiszowiec Benmont Tench, basista Tim Drummond i perkusista Jim Keltner. Biorący po raz pierwszy udział w sesjach Tench nie mógł się z początku w tym wszystkim połapać. „Pierwszego dnia, kiedy z nim grałem, nie powiedział ani słowa w ciągu całej sesji. A ja nie znałem tam nikogo. Ale pod koniec dnia, kiedy już wychodziłem, zapytał mnie „Czy możesz przyjść jeszcze jutro?””.
Oprócz współpracy z tymi muzykami Dylan w dalszym ciągu wzbogacał każdy utwór żeńskim chórkiem, który w pełni wypełniał już i tak dobre brzmienie utworów.
Oparty na pierwszym liście z 13 rozdziału do Koryntian tekst utworu „Watered-Down Love” opisuje, że miłość może być czysta i wielu ludzi bardzo chciałoby taką mieć.
Natomiast „Dead Man, Dead Man” ma strukturę opartą o rytmy reggae i jest to podręcznik ostrzegający przed diabłem. „Szatan złapał cię za piętę/ W twoich włosach jest jego gniazdo”.
Najbardziej zrelaksowaną i optymistyczną piosenką na albumie jest „In the Summertime”, ma ona cudowny klimat, a gra Dylana na harmonijce ustnej wisi w powietrzu niczym zapach mimozy.
„Trouble” znowuż to kwintesencja bluesowych rytmów a „Every Grain of Sand” jest jedną z najlepszych pieśni jaką Dylan napisał. Opisuje on w niej z pokorą swój związek z Bogiem, przyznając, że wszędzie czyhają pokusy. „Pokusa zawsze woła moje imię/ gdy mijam okno pełne jej wściekłego blasku/ Zmierzając w dalszą drogę, zaczynam rozumieć/ Że każdy włos jest policzony i każde ziarnko piasku”.
Po nagraniu „Shot of Love”, Dylan w dalszym ciągu kontynuował koncerty. Od 1979 roku muzycy grali wspaniale, a cykl dwudziestu siedmiu koncertów w Ameryce zakończył się na uzdrowiskowej Florydzie. Nadszedł czas, aby Dylan udał się na wakacje. Był w trasie od czterech lat. Niestety prasa dobrała się do nagrań z „Shot of Love” i mocno skrytykowała poszczególne utwory oraz samego Dylana. Na szczęście każdy z nas ma swoje własne uszy i może sam posłuchać tego co Dylan zrobił na tej jednej z najlepszych (wg mnie) płyt w swojej karierze.