Podróż dookoła Słońca.
Część siedemnasta.
„In the Dark”, kolejny albumem studyjnym Grateful Dead, ukazał się dopiero po siedmiu latach od wydania poprzedniej płyty. Był to come back w wielkim stylu i to na wielu płaszczyznach. To jest powrót grupy do stylu najsłynniejszych albumów jakie Grateful Dead nagrało w latach siedemdziesiątych. Nieoczekiwanie dla samych muzyków płyta ta wywędrowała na szóste miejsce listy albumów Bilboardu, co uczyniło z „In the Dark” najwyżej notowanym albumem w długiej karierze grupy. Ponadto płyta pojawiła się, gdy gitarzysta i główny frontman Grateful Dead, Jerry Garcia miał poważne problemy ze zdrowiem. Rok wcześniej muzyk stracił prawie życie, kiedy przez kilka dni przebywał w cukrzycowej śpiączce. Choć przeżył ten incydent, to spowodował on pewne zaburzenia w jego pamięci i Garcia musiał ponownie nauczyć się wielu swoich technik gitarowych.
Płyta została nagrana w niezwykły sposób. Grupa ciągle koncertowała i przez te siedem lat w trakcie których nie wydano płyty studyjnej nazbierało się materiału na nowy longplay. Muzycy postanowili nagrywać te nowe utwory na żywo w pustej i zaciemnionej sali Marin Veterans Audytorium. Proces ten dał tytuł płycie i pomógł grupie osiągnąć bardziej autentyczny dźwięk. Później w studio dokonano tylko kilku korekt i dograno parę rzeczy. Dźwięk zespołu jak na lata osiemdziesiąte był wyjątkowy. Za sprawą Brenta Mydlanda i jego gry na organach, brzmieniowo zespół nawiązał do ery psychodelicznej.
"In The Dark" zaczyna się od najbardziej znanego utworu „Touch Of Grey”, jednej z czterech kompozycji duetu Garcia-Hunter. Ta piosenka stała się pierwszym i jedynym hitem w ich trzydziestoletniej karierze! Na koncertach utwór ten grany był już od 1982 roku, a Garcia śpiewał szczery tekst swojego starego współpracownika Huntera:”Oh,well a touch of grey, kinda suits you anyway, that’s all I’ve got to say, it’s Albright.”(„Lata lecą, włos siwieje, nic nie wskórasz, tak się dzieje, jest, jak jest”). Radosnemu refrenowi zespołu: „I will survive”(”Przetrwam”) publiczność odpowiadała: „We will survive”(„A my z wami”). Grateful Dead namówiono nawet do nagrania wideoklipu, który zaprezentowany w MTV przysporzył grupie nowe pokolenie fanów. Lakoniczny Garcia oświadczył, że „zamurowało go” w obliczu takiej sławy.
W podobnym relaksującym klimacie jest „When Push Comes to Shove” z świetnym rytmem napędzanym przez obu perkusistów, bluesowy „West LA Fadeaway”, poświęcony pamięci Johna Belushiego i fantastyczna ballada „Black Muddy River” nawiązująca do największych utworów grupy. Ale nie tylko Garcia skomponował najlepsze piosenki od lat. Weir po raz kolejny daje nam niesamowitego rockera w postaci „Hell In a Bucket” z melodyjnym haczykiem granym przez wszystkich muzyków. Zwłaszcza partie Garcii i Lesha są ozdobą tego utworu. „Throwing Stones” to jeden z ulubionych kawałków zespołu granych na żywo, znowu z niesamowitą gitarą Jerry’ego.
No cóż, jak posłuchamy „In the Dark”, to przede wszystkim uderza nas dźwięk, oraz to jak dobrze bawią się muzycy nagrywając studyjny album. Album dodajmy nie mający nic wspólnego z dźwiękami z lat 80-tych, które zdominowały epokę i zrujnowały niejedną płytę nagraną w tamtym okresie.
Grateful Dead dostarczył nam jeden z najlepszych albumów w czasie, gdy nawet fani grupy cieszyli się tylko koncertami nie czekając już na nic nowego ze studia. A to, że po trzydziestu latach „In the Dark” nadal brzmi świeżo i klasycznie świadczy tylko o wielkości tej płyty.