2 kwietnia 1968 roku miała miejsce premiera filmu Stanleya Kubricka, „2001:Odyseja kosmiczna”, filmu, który był wielką sprawą dla wszystkich, szczególnie dla tych co powoli poszerzali swoje stany świadomości, pozwalając sobie na zagłębianie się w przestworzach bezkresnego kosmosu. Ciężka symbolika spotęgowana odgłosami walców Straussa stanowiących tło do wspaniałych obrazów prawdziwej stacji kosmicznej nazwanej „Discovery” i powoli rozwijająca się psychodeliczna podróż głównego bohatera, docierającego przez bramę „pełną gwiazd”, przez czas i przestrzeń i doświadczającego własnej starości, śmierci a także ponownych narodzin w innej fazie egzystencji jest prawdziwym dmuchawcem umysłu.
Ta ekstrawagancja psychodeliczna w nieskazitelnie białej przestrzeni jest koniecznością w podróży LSD. Końcowa sekwencja filmu jest epicka, dalekosiężna i nikt tak wcześniej przed Kubrickiem nie składał scen.
Dwa lata później, również w kwietniu została wydana psychodeliczna podróż w stronę bluesa, brytyjskiego zespołu Ten Years After. Kosmiczne solówki gitarzysty grupy, Alvina Lee wprowadzają nas na nowe szlaki zmierzające w stronę Jowisza, podobnie jak „Discovery”, to przecież stamtąd docierają tajemnicze sygnały. Płyta od pierwszych dźwięków stanowi solidny monolit blues rockowej psychodelii a poszczególne utwory tylko utwierdzają mnie, jak wielki potencjał drzemie w tej muzyce. Mamy tu więc balladę, akustycznego bluesa, hard rock, jazz… i to przechodzi przez filtr Alvina Lee i jego kumpli, tego nie da się zepsuć.
Najsłynniejszą piosenką z tej płyty jest „Love Like a Man” w której podstawą jest ciężko brzmiąca bluesowa gitara. To utwór mający wszystkie składniki aby stać się klasykiem. I tym klasykiem jest. Zaczynając od zmysłowego głównego riffu, jednego z najlepszych i najbardziej mitycznych w historii, po którym następuje część solówek, utwór „Love Like a Man” wystarcza, by uzasadnić istnienie i zakup tego albumu. Ale nie tylko ta ballada wypływa na szerokie drogi, pozostałe utworu są również intrygujące. „50,000 Miles Beneath My Brain” niby rozpoczyna się prostą strukturą, aby potem dryfować w krwawą jamową dżunglę. Jak to wszystko powoli dochodzi, oszałamiający bas od początku podbija rytm, z czasem wchodzą subtelne organy, by potem gitarowe sola rozpoczęły pełen wyścig. I wokal Alvina Lee, niby prosty, ale melodyjny i utrzymany w duchu przebojów The Beatles ciągle brzmi i doprowadza do końca numeru. Krótsze formy? Proszę bardzo. Otwierający płytę „Sugar the Road” to komercyjne dziełko wyróżniające się fajnym akompaniamentem organów Hammonda a w „Working on the Road” wyznacznikiem są kąśliwe gitarowe solówki. Kolejnym numerem jest akustyczny blues „Year 3,000 Blues”, o znacznie bardziej klasycznym brzmieniu, będący wyraźnym hołdem dla Murzynów z Delty Mississippi, którzy śpiewali o utraconych miłościach. No a gdzie ten jazz? „Me and My Baby” śpiewany jak blues, ale instrumentalnie mający dużo jazzu. I ta fenomenalna solówka Churchilla zagrana na fortepianie, to jest idealne. Obok „Love Like a Man” mamy na płycie jeszcze jedną balladę. To „Circles”. Radosna, otwierającą niejeden wiosenny ogród, tu już wszystko kwitnie i cudnie pachnie. No i wracamy na „Discovery”. Pamiętacie bunt komputera nazwanego HAL 9000. Otóż obdarzona samoświadomością i uczuciami ta sztuczna inteligencja postanawia zgładzić załogę statku. Ratuje się jedynie doktor David Bowman, który po kolei wyłącza układy Hala. I tak brzmi ostatni utwór „As the Sun Still Burns Away”. Podróżujemy do nicości obserwując słońce, które wciąż płonie.