Debiut Ten Years After nie jest ani pomnikiem końca lat 60-tych, ani nawet najlepszą płyta ekipy Alvina Lee jednak zawiera on porcję niezłej, spontanicznej muzyki, z której emanuje szczerość i pomysłowość podparte perfekcyjnym wykonaniem.
Debiut kwartetu z Nottinghamshire ma wszelkie znamiona grupy muzyków, którzy szukają swojej drogi. Wyraża się to przede wszystkim w braku zaufania własnym pomysłom kompozycyjnym. Co by nie mówić „Ten Years After” zawiera sporo tzw. coverów (odegranych w długich i rozubowanych wersjach), a własne kompozycje stanowią rodzaj ‘zapchaj dziury’ i są głównie krótkimi, nie przekraczającymi trzech minut, piosenkowymi miniaturami, nie grzeszącymi ani oryginalnością, ani specjalną pomysłowością, ale mającymi w sobie drzemiący potencjał swoich twórców (lub raczej twórcy; Alvin Lee od samego początku stał się siłą napędową zespołu), który znajdzie swój upust na kolejnych płytach kapeli.
Jednak o sile wydawnictwa stanowią utwory innych muzyków. O ile wprawdzie „Spoonful” Willie’go Dixona wypada strasznie blado w porównaniu z wersją Cream o tyle już „I Want To Know” ma niesamowity pęd, ciekawy feeling podparty nieco soulowym śpiewem Lee oraz świetną partię gitary kojarzącą się z dokonaniami Chucka Berry’ego. Zachwyca również mój ulubiony „I Can’t Keep From Crying Sometimes” Ala Koopera głównie dzięki sennie i powolnie budowanemu klimatowi z wtłoczoną w środek dość luźną gitarową solówką lidera.
„Help Me” Sonny’ego Boy Williamsona jest dla wielu punktem kulimacyjnym płyty i jej perełką. Wersja Ten Years After rozciągnięta jest do niemal dziesięciu minut. Rozpoczyna się wolno i spokojnie jednak z każdą minutą kompozycja powoli się rozpędza znajdując swoją kulminację w szalonej solówce gitarowej. Nie można nie wspomnieć w świetnym śpiewie Alvina Lee, umiejętnie balansującym między szeptem, a krzykiem na przestrzeni całego utworu.
Utwory autorskie zespołu pomimo swoich braków prezentują się przynajmniej przyzwoicie i nie można im odmówić uroku. „Losing the Dogs” ma ciekawy, nieco barowy, wyluzowany klimat z zapadającą w pamięć linią melodyczną Lee i jego wesołymi pogwizdywaniami. „Feel It For Me” charakteryzuje się - wywołującym samowolną reakcję tupania nóżką - presley'owskim rytmem, a „Don’t Want You Woman” niesie fajne echa chicagowskiego bluesa. Mój faworyt to jednak „Adventures Of a Young Organ”; sympatyczny, jazzujący instrumentalny przerywnik ze świetną partią organów i delikatną solówką gitarową.
„Ten Years After” słucha się zaskakująco przyjemnie. Płyta trzyma mimo wszystko równy poziom bez specjalnych kiksów, ale za to z kilkoma przysłowiowymi ‘killerami’. Poza tym nie można nie zwrócić uwagi na Alvina Lee, którego popisy nie przypadkowo wkrótce nadadzą mu przydomek ‘najszybszego gitarzysty tamtych czasów’. Zresztą nie często zdarza się, aby w muzycznym świecie pojawił się osobnik tak ‘wielofunkcyjny’; rewelacyjny gitarzysta, charakterystyczna (nie dająca się pomylić z nikim innym) barwa głosu, do tego (jak się wkrótce okaże) świetny kompozytor sprawiają, że należy lidera Ten Years After uznać za jedną z najciekawszych osobowości blues-rockowej sceny lat 60-tych i 70-tych, a debiutancką płytę zespołu za jego pierwszy krok w drodze na szczyt.