Podróż dookoła Słońca.
Odcinek dwudziesty.
Jeśli myślisz, że znasz muzykę Grateful Dead a nie znasz „Infrared Roses”, to nic nie wiesz o muzyce Grateful Dead.
„Infrared Roses” jest kompilacyjnym albumem koncertowym, który ukazuje magię występów zespołu i doprowadza słuchaczy do stanu bliskiemu podświadomego wnikania w życie w kosmicznym jestestwie. To jest kolaż dźwiękowy, nie ma tu piosenek tylko nieskończone jamy. To są wycięte z różnych koncertów z lat 1989-1990 struktury utworów nazwane „drums/space”. Jest tylko jedno krótkie spojrzenie na rozpoznawalny utwór. To pięć sekund cody z utworu „Uncle John’s Band” poprzedzającego numer zatytułowany „Riverside Rhaphsody”.
Jestem wielkim fanem tej płyty. To śmiałe, relaksujące i nieskończenie atmosferyczne nagrania.
Całość rozpoczyna się odgłosami z parkingu przed halą w której odbędzie się koncert Grateful Dead. I tak jest przed każdym koncertem. Następnie mamy pięciominutową bitwę perkusistów Kreutzmanna i Harta, to jak wprowadzenie w nierzeczywisty świat, pełen dziwnych różnorakich, milionookich potworów, ukrytych we wszystkich swych jaźniach. Podróż wśród niezbadanych głębin, gdzie dziwne dźwięki wielorybów docierają do nas za sprawą gry Garcii i Weira, usłyszymy w kolejnym utworze „Little Nemo In Nightland”. A potem relaksująca aura za sprawą klawiszy Mydlanda, które snują opowieść o bezkresnej nocnej podróży przez pustynię. Wszystko to prowadzi do kolejnego spotu duetu Kreutzmann-Hart. Jednak tym razem walka ta powoli obejmuje pozostałych muzyków. To jest muzyka jakby do filmu w którym zabójca śledzi swoją ofiarę. Bardzo niepokojąca i …. Uwaga nie słuchaj jej na kwasie!!! Możesz odlecieć na zawsze.
Subtelne, kojące, a jednak gdzieś z tyłu potęgujące niepokój dźwięki wydobywane z fortepianu przez Bruce’a Hornsby’ego (po śmierci Mydlanda, Hornsby dał kilkanaście koncertów z zespołem Grateful Dead) wypełniają kolejny utwór na płycie. „Silver Apples of the Moon” jest drogą, która wiedzie do przestrzeni pomiędzy ciszą a kosmosem.
Na płycie mamy jeszcze dwa numery w których główne role grają perkusiści. „Speaking In Swords” jest zagrany na elektronicznych perkusjach, a „River of Nine Borrows” zabiera nas w mrok wietnamskiej dżungli. Gwizdki, konga, tam tamy i podobne dźwięki nie zostawiają nam złudzeń, gdzie się znajdujemy. Płyta kończy się ośmiominutowym utworem „Apollo At the Ritz” z obłąkańczym solem na saksofonie Brandforda Marsalisa, ale i zespół pokazuje tutaj swoją potęgę. Może ten utwór nie do końca pasuje na tę płytę. No cóż, to jest ostra jazda, podróż na druga stronę tęczy więc, dlaczego nie.
Płyta „Infrared Roses” ukazuje inne oblicze grupy Grateful Dead, ale fani są przyzwyczajeni do takiego grania. Psychodeliczna jazda towarzyszy zespołowi od początku kariery i nie ważne czy jest to „Workingman's Dead” czy „Blues From Allah”. To jest cały czas ten sam zespół z muzykami technicznie sprawnymi i posiadającymi olbrzymią wyobraźnię muzyczną. Trudno sobie wyobrazić, a jednak dziesiątki tysięcy fanów na całym świecie podążały za Grateful Dead lojalnie wspierając grupę w tej podróży. Wszystko skończyło się 9 sierpnia 1995 roku gdy zmarł Jerry Garcia.
Oczywiście pozostali muzycy występują nadal pod różnymi nazwami: The Other One, Furthur, Phil Lesh and Friends czy The Dead ale to już nie to samo.
Na szczęście wydawane są przez cały czas płyty z koncertowymi nagraniami grupy Grateful Dead i to nas, Deadheadów trzyma przy życiu.