Podróż dookoła Słońca.
Część szesnasta.
Zaledwie w kilka miesięcy po wydaniu akustycznego „Reckoning” grupa Grateful Dead zaprezentowała nam inną stronę swojej muzyki. Nagrania na płycie „Dead Set” pochodzą z tych samych koncertów co na „Reckoning”, czyli z jesieni 1980 roku, kiedy Grateful Dead dał serię koncertów w Warfield w San Francisco oraz nowojorskim Radio City Hall. Tyle, ze tym razem jest to zestaw utworów elektrycznych.
Jerry Garcia bardzo skrupulatnie dokonał wyboru nagrań: „Starałem się wybrać utwory zagrane zwięźle. Przesłuchałem wszystkie taśmy z tych koncertów i wybrałem takie numery, które były najlepsze oraz najbardziej zwarte.”
Grupa tym razem chciela wydać płytę z „piosenkami”.
Interesujący jest wybór utworów na ten album. „Friend of the Devil”, „New Minglewood Blues”, „Deal” jak zwykle w wykonaniu na żywo przybierają inny wymiar, oraz brzmią bardzo świeżo, a premierę miały przecież na początku lat siedemdziesiątych. Duże wrażenie robi „Candyman”, bardzo refleksyjny kawałek, zagrany jakby od niechcenia, a wykonany zadziwiająco dobrze. To jest „bujanie”, które powoduje, że ten album słucha się bardzo dobrze. Tu jest wielki luz, nikt nic nie musi udowadniać. Po prostu zespół wyszedł na scenę i zagrał koncert. Dodajmy – zagrał go bardzo dobrze. Czuć tutaj tą atmosferę pełnego swobody grania, a że jak to bywa w przypadku Grateful Dead, utwory są inaczej zaaranżowane – to tylko z korzyścią dla słuchaczy.
Garcia:” Kiedy słucham jakiegoś zespołu na żywo, to chce posłuchać jak oni grają, a nie tylko robią to co w studio. Po co wtedy koncertować, gdy nie masz z tego dużej frajdy. To ma być zabawa, dla nas jak i dla słuchaczy.”
To prawda, że akurat na „Dead Set” grupa wybrała w miarę krótsze utwory dochodzące góra do dziesięciu minut, ale to wystarczy na ten album. Tak miało to wyglądać. Mamy tu folkowo rockowe „Samson and Delilah”, klasyczny blues „Little Red Rooster”, funkujące „Feel Like A Stranger”, melodyjne reggae „Fire On The Mountain”, aż po przepiękną balladę „Brokedown Palace”. A krótka, ale słodka wersja utworu „Passenger” nadaje mu nowy wymiar w porównaniu do nagrania studyjnego. Wraz ze zmianą klawiszowca nastąpiła również pewna zmiana stylu grupy. Z jazzowego na bardziej rockowy. Gra Mydlanda (więcej organów) nadała utworom charakter bluesowo rockowy, co również świetnie słychać na „Dead Set”.
Więc jeśli słuchaczu nie przepadasz za długimi rozimprowizowanymi utworami, wolisz zwartą konstrukcję i chcesz posłuchać porządnego amerykańskiego rocka, to siedemnasta płyta Grateful Dead jest właśnie dla Ciebie.
A na kolejną poczekamy aż sześć lat.