Gdy wyszedłem nocą do ogrodu cudów
Zranione kwiaty zwisały z winorośli
Gdy mijałem krystalicznie chłodną fontannę
Ktoś od tyłu uderzył mnie
Głos Dylana w ostatnich latach nigdy nie był tak dobry jak na płycie „Modern Times” z 2006 roku. Jest trochę rozstrzelony, ale przecież gdybym chciał usłyszeć naprawdę dobry wokal, to sięgnąłbym raczej po Roberta Planta niż Dylana. Ale Dylan wpasowuje się w klimat nagrań i o to chodzi. Ot choćby ciepło i delikatność w „Spirit On the Water” czy pokazanie swojej mocniejszej nuty, która od czasu do czasu wślizguje się w kilka subtelnych akcentów (wstrzymywanie nut, łapanie oddechu itp.). To pomaga w skuteczności tych piosenek bez końca. „Modern Times” jest trzecia płytą typu „come back” Dylana. Pierwsze dwie to „Time Out of Mind” oraz „Love and Theft”. Na pewno dorównuje poprzedniczkom a nawet je przewyższa. Doznaję tutaj pewnego rodzaju magii i muszę zgodzić się z moim kolegą Mieszkiem, że „Ain’t Talkin’” jest jednym z najlepszych utworów Dylana. Stworzył w nim niesamowitą intensywność z fortepianem, skrzypcami i prostą perkusją, a w tekście zawarł opis stanu psychicznego z „płonącym” i „tęskniącym” sercem.
Nic nie mówię, tak chodzę
Przez zmęczony świat niedoli
Serce w ogniu, wciąż tęskni
Nikt na ziemi nigdy nie dowie się
Płyta zaczyna się świetnym akordem. „Thunder on the Mountain” tworzy złowieszczy obraz katastrofy, łącząc ze sobą grupę wersów, które są powiązane jedynie tonem ich treści. Bluesowo countrowe rytmy uciszają zagrania zespołu a melodyjność na wskroś bardzo dobrze tu się czuje. W podobnej konwencji Dylan nagrał znane już stare standardy, przerabiając ich teksty. „Rollin’ and Tumblin”’ i „The Levee’s Gonna Break” pokazują Dylana jako wiarygodnego bluesowego człowieka. Uzależniający rytm w tym drugim numerze staje się coraz bardziej satysfakcjonujący przy kolejnych odsłuchach. A taki solidny, refleksyjny utwór jak „Workingman’s Blues #2”. To obok wspomnianej już „Ain’t Talkin”” najbardziej odkrywcza piosenka na „Modern Times”. Ten ton utworu najlepiej oddaje obecny stan umysłu Dylana. Natychmiast przychodzą na myśl słowa takie jak „spacerując przez miasta zarazy” i „świat jest pełen spekulacji”. Fakt, że temat ten jest skąpany w muzyce, która nie brzmi współcześnie, nie ma najmniejszego wpływu na jego aktualność, ponieważ zastosowanie ma wszędzie i zawsze. No i „Someday Baby” w którym słyszę ducha Muddy Watersa przechodzącego przez głos Dylana gdy mówi: „Cóż nie chcę się chwalić, ale skręcę ci kark/ Kiedy wszystko inne zawiedzie/ Sprawie, że będzie to kwestia szacunku do samego siebie”, podczas gdy gitary zawodzą a rytmy odbijają bluesowe piosenki z minionych lat.
Mówią, że modlitwa ma uzdrawiania moc
Więc módl się za mnie, matko
W sercu człowieka może mieszkać zło
Próbuję kochać bliźniego i czynić dobrze innym
Ale och, matko, nie idzie mi to
Dla mnie to jednak te wolniejsze piosenki wyróżniają „Modern Times”. „Spirit in the Water” ma bardzo jazzowy klimat ale jest bardzo wzruszającą pieśnią w refleksyjnym i kontemplacyjnym nastroju. To pieśń o miłości. Natomiast „Nettie Moore” odzwierciedla niespokojny świat i jest prawdopodobnie mrocznym koniem tego albumu. Opiera się na pojedynczym brzmieniu perkusji i przyciąga słuchacza szarpiąc za struny serca szczególnie w trakcie gdy głos Dylana jest bliski pęknięcia.
Cierpienie nie ma końca
Każdy zaułek i rysa ma swe łzy
Nie gram, nie udaję
Nie pielęgnuję żadnych zbędnych obaw
„Modern Times” to solidne wydanie. To nie jest płyta, która zmieni świat ale Dylanowi nie o to chodzi. On zadowala się po prostu wyrażeniem swojego niepokoju, bólu, niezadowolenia i rozczarowania. Muzycznie Bob łączy tutaj po raz kolejny w sobie wiele wpływów sprzed rock’n’rolla, takich jak blues, country, jazz i od czasu do czasu w tym brzmieniu pojawia się nutka rockabilly. Brzmienie płyty zostało nieco złagodzone, aby odsłonić Dylana w bardziej refleksyjnym i kontemplacyjnym nastroju. Nawet szybsze numery są rozgrywane z nieco większą łatwością.
Bez dwóch zdań słuchając tej płyty należy zwrócić uwagę na zespół wspierający Dylana. Denny Freeman, Tony Garnier, Donny Herron, Stu Kimball oraz George Receli pozwoliłem sobie na wymienienie nazwisk tych muzyków bo zasługują na to. Posłuchajcie jaka idealna spójność panuje między nimi. To jest kolejna rzecz, która w znacznym stopniu przyczyniła się do stworzenia tak wspaniałego albumu.
Chociaż „Modern Times” nie ma lirycznej gęstości, surrealizmu i niedwuznaczności wczesnych dni Dylana, to ma większe ciepło, więcej zabawy i cudownie zabawnych chwil. I jeśli na tym polega starzenie się, to nie jest to wcale taka zła rzecz.
Nic nie mówię, tak chodzę
Drogą w górę, za zakręt
Serce w ogniu, wciąż tęskni
W ostatniej dziurze na końcu świata