Tak sobie myślałem jak opisać kolejną płytę Boba Dylana w dyskografii „Down in the Groove”. Hmm, trzydzieści dwie minuty, z których nic nie pamiętam? Hallo, czy tam są jakieś nagrania?
Pamiętam, że gdy kupiłem tę płytę w okresie jej wydania, to jakoś przeszła obok mnie i nawet potem sprzedałem ją. Nie tak dawno bo parę lat temu znowu ją kupiłem i sobie leżała na półce. No ale teraz pisząc o niej trzeba najpierw parę razy wysłuchać jej, aby coś napisać.
I wiecie co, tutaj Dylan nagrał bardzo fajną muzykę. Trzeba być głuchym albo negatywnie nastawionym do twórczości Mistrza aby oceniać ją, jak za miesięcznikiem „Rolling Stone”: „najgorszą płytą w dyskografii Dylana”.
Otóż pierwsza sprawa. „Down in the Groove” zawiera utwory bardzo przejrzyste, brak tutaj tego zagęszczonego brzmienia poprzednich płyt. Klarowność dodaje łagodnego uroku i nawet czasami pewne wpadki wokalne Dylana są do przyjęcia. Drugą rzeczą są miłe dla ucha utwory, melodyjne, takie bardzo sympatyczne. Wydawałoby się, że to będzie bardzo niespójna płyta. Nagrania pochodzą z sześciu sesji nagraniowych i na płycie nie ma żadnej piosenki z tej samej sesji. No i co? No i mamy spójność, mamy utwory zagrane na jednym poziomie brzmieniowym, które normalnie pasują do siebie.
„Let’s Stick Together” - to pierwszy z numerów zamieszczonych na płycie, których nie napisał Dylan. Klasyczna piosenka bluesowa autorstwa Wilberta Harrisona, lekko snuje się tutaj i zaprasza do optymistycznego tańca. Więc jeśli masz chandrę załóż okulary przeciwsłoneczne i odpręż się a na pewno po drugiej stronie już czeka na ciebie fajna dziewczyna z którą pogalopujesz przed siebie na sam koniec horyzontu.
„When Did You Leave Heaven?” - kocham tę piosenkę! Czyżbym stracił rozum? Tradycyjna pieśń znana z wykonania Big Bill Broonzy’ego, tutaj jest pełna melancholii i smutku. I ten syntezator. Jak ładnie się wpasował, No to nie może być zarzut. Wokalnie wracamy do najlepszych wykonań Dylana. Puch, który osiadł na okładce przemieścił się, podążając za głosem utopił się w smutku melodii i znikł a te dwie minuty uciekły za szybko. To jeszcze raz!
„Sally Sue Brown” - wykonana z pasją utrzymana w klimacie boogie to kolejna piosenka której nie napisał Dylan. Może lekko odstaje od całości. Dlaczego Dylan wybrał akurat ją? No ale znając Dylana nie spodziewajmy się łatwych wyjaśnień. Po prostu przyjmij, że tak ma być, i już.
„Death Is Not the End” - i proszę kolejna pieśń przy której łatwo odchodzę. Sprawia, że jestem kwiatem, kielichem wypełnionym nektarem. Migoczą gitary, wpadają i gasną pod osłoną nocy a cichy i monotonny wokal prowadzi do nieuniknionego. Jeszcze chwila i kwiat zwiędnie. O tu już czuje się tą moc. To piękna pieśń i lekko niepokojąca.
„Had a Dream About You, Baby” - typowy rockers, zagrany z animuszem. Ten facet porusza się jak młodzik. Zaskakuje świetna forma wokalna, która trzyma ten utwór, a i w głębi dzieje się dużo dobrego.
Trzeba tutaj wspomnieć jeszcze o całej rzeszy muzyków towarzyszących Dylanowi w nagraniu „Down in the Groove”. Eric Clapton, Alan Clark, Sly Dunbar, Jerry Garcia, Steve Jones, Danny Kortchmar, Larry Klein, Mark Knopfler, Ron Wood, Henry Spinetti, Bob Weir i wielu innych. Nic tez dziwnego, że Dylan nawiązał również współprace z nadwornych tekściarzem Grateful Dead, Robertem Hunterem. Jej efektem są dwie piosenki:
„Ugliest Girl in the World” - ukłon w stronę początków rock and rolla, echo nagrań Chucka Berry’ego wychodzi tylnym drzwiami. Chórek wokalny w środkowej części utworu pięknie podnosi klimat grającej szafy w pustym barze gdzieś na południu Stanów.
„Silvio” - teksty Huntera składają się z wielu chwytliwych fraz, akustyczny groove ładnie odtwarza zachęcające chórki, a refren jest chwytliwy jak cholera. To orzeźwiający chłodny powiew utworu. To właśnie Dylan, który nagrał „najgorszą płytę”. Całe szczęście, ze ja lubię takie „najgorsze płyty”.
„Ninety Miles an Hour (Down a Dead End Street) – a tu już klimat pieśni gospelowych wychodzi na światło, nastrojowa melodia wyciąga korzenie w bardziej błękitne pejzaże. Niebezpieczna namiętność powoli wsuwa się przez otwarte drzwi. Nie rezygnuj chłopcze, tylko zwróć twarz ku słońcu a na pewno nie zostaniesz sam.
„Shenandoah” - podobny klimat do poprzedniej pieśni. To kolejny utwór, który prowadzi cię za rękę ku spokojnej atmosferze, a harmonijka przypomina czasy początku. Nawet myślałem czy to nie jakieś zaginione nagranie Dylana z początków działalności. No ale to jest tradycyjna pieśń przez niego opracowana.
„Rank Strangers to Me” - piosenka spopularyzowana przez Stanley Brothers, tutaj ma uproszczoną aranżację ale emocje wypływają na powierzchnię i to poczucie izolacji, jakie daje nam to nagranie, jest namacalne, co czyni go niezapomnianym wyborem do zamknięcia albumu.
No cóż, owszem mamy tutaj trzydzieści dwie minuty, ale są to minuty których na pewno nie żałuję.