Muzyka psychodeliczna to prawdziwa mieszanka wielu stylów muzycznych. Ciekawą i zarazem naturalną sprawą jest odrębność danego gatunku w Europie i Ameryce. Inne korzenie muzyczne stanowiące łodygę psychodelii wywarły różnorodność tego gatunku, ale dla kogoś kto czuje się dobrze w tej dziedzinie, jest to szybkie do wychwycenia. Amerykańskie zespoły potrafiły tworzyć folkowe harmonie wokalne i akustyczną subtelność, ale ich wzniosłe chwile były pokazywane, gdy podkręcali głośność do maksimum i wypuszczali potoki muzycznego ognia na ekstatyczną publiczność hipisów, która miała zakończyć wojnę w Wietnamie i nieść masom miłość. Natomiast różnorodność i liryczna głębia wywodząca się z celtyckich ballad oraz łagodniejsze narkotyki i brak wojny, którą można by się wkurzyć stanowił efekt innego wzoru psychodelicznego obracającego się wokół Wysp Brytyjskich. Obce w przeważającej części długie jammujące koncerty i nagrania grup amerykańskich w Anglii skoncentrowane były bardziej na tajemniczości i surrealistycznej wizji muzyki, będącej czasami efektem wielu godzin pracy w studio. Jest mało brytyjskich zespołów dla których amerykańskie korzenie wypełniały muzykę i które nagrywały płyty dążące w tym kierunku. Z pewnością są one warte poświęcenia im uwagi. Jednym z nich jest grupa Mighty Baby i jej debiutancka płyta, która zawiera w sobie wszystko, co było cudowne i magiczne w epoce psychodelicznej.
Firma Mighty Baby powstała w 1968 roku wokół Alana Kinga, Mike’a Evansa i Rogera Powella, którzy byli założycielami jednej z najważniejszych brytyjskich grup modsów, The Action. Później do zespołu dołączyli Martin Stone i Ian Whiteman i tak powstało Mighty Baby.
I rzeczywiście, grupie udało się w jakiś sposób połączyć to, co najlepsze z obu scen psychodelicznych.
Mike Evans:” W tym samym czasie, w którym grywaliśmy jako The Action, słuchaliśmy również Boba Dylana i współczesnego jazzu. W okresie kiedy byliśmy kwartetem, duży wpływ miała na nas również nowa muzyka z zachodu USA. Kiedy pojawili się The Byrds i usłyszeliśmy „5d” wpadliśmy po uszy. Zaczęliśmy nagrywać własne wersje „Why” oraz „I See You” a nasza fascynacja ciągle rosła. Kiedy pojawiły się płyty Love, wycofałem się do mojego pokoju i zamknąłem przed światem, aby chłonąć wszystko, co usłyszałem od tego niesamowitego zespołu. Kiedy nasza grupa zmieniła nazwę na Mighty Baby połączyliśmy te wpływy, a także wpływy The Band i Grateful Dead. Była to naprawdę bardzo naturalna zmiana”.
Debiut Mighty Baby jest cudownie pomysłowym albumem i zagubionym (kolejnym) klejnotem brytyjskiego rocka. Wpływy amerykańskich grup z Zachodniego wybrzeża są wyraźne ale wcale nie nachalne. Poczucie harmonii wokalnej i używanie połączonych głosów dla grupy było sposobem zrekompensowania braku prawdziwego wokalisty w stylu Erica Burdona. Czasami dźwięki gitary Jerry’ego Garcii z Grateful Dead są słyszalne a sposób aranżacji utworów przybliża najbardziej „Mighty Baby” do tej amerykańskiej grupy. Ale jak pisałem to nic nie szkodzi. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Wokalista, saksofonista i klawiszowiec Ian Whitman był fanem jazzu w stylu Soft Machine i wykazywał duże zainteresowanie muzyką wschodnią i północnoafrykańską, dodając bogate rysy waltorni i egzotyczne motywy do rockowego brzmienia Mighty Baby.
Otwierający płytę utwór „Egyptian Tomb” jest wspaniałym pokazem jego umiejętności, subtelną mieszanką hard rockowej energii i dziwacznych lotów fantazji, gdy wybuchy saksofonu owijają się wokół riffów gitar i szybujących organowych solówek. Teksty są głęboko mistyczne, odzwierciedlając dziwaczną okładkę albumu, z refleksjami na temat starożytnego Egiptu oraz tajemniczej postaci i rytuałów tej kultury. Zamykający płytę utwór „At the Point Between Fate and Destiny” powraca do egzotycznego smaku „Egipskiego grobowca” i przywodzi na myśl obrazy głębokiego, czerwonego słońca zachodzącego na jałowej pustyni. To muzyka mistyczna, niemal nawiedzona, wyraźne odważna i dalekosiężna. To idealna muzyka hipisowska, marząca o innej rzeczywistości i stanowiąca świetny drogowskaz dla wielu błądzących dusz spacerujących po mglistych wzgórzach i szukających proroctwa nieśmiertelności, grając w kości. Olśniewające ćwiczenia gitarowe oraz dudniący bas i perkusja, tworzą stabilność i zwięzły rytm. „I’ve Been Down So Long” ma z kolei echa bluesa, ale jest grany jak tradycyjna angielska melodia ludowa, ze wspaniałymi harmoniami i dyskretną aranżacją. „House Without Windows” z podobnymi motywami do pierwszego numeru jest w rzeczywistości niemal przerażający w swojej treści, ale jest pełnokrwistym rockerem z zaciętym, prowadzącym rytmem i kilkoma palącymi solówkami gitarowymi. Tu chyba najbardziej zaznacza się wpływ Grateful Dead na Brytyjczyków. Zwięzłe i skoncentrowane gitary przenikają bez końca z jednego gatunku do drugiego. A przed dziwną, liryczną zadumą powstrzymuje cię wybuch nieoczekiwanego saksofonu. Przestrzenne organy Whitmana nagle wkraczają na płaszczyznę, wypierając gitary i katapultując piosenkę, której słuchasz do dziwnej, tajemniczej krainy. I tylko szkoda, że w przeciwieństwie do amerykańskiego zespołu brak tu miejsca na dziesięciominutowe instrumentalne jamy.
Skupienie i motywacja muzyków Mighty Baby liczy się najbardziej. Powstała płyta bogata, prawdziwa perła wśród pełnej przygód psychodelicznej muzyki.