Druga płyta zespołu Kaleidoscope należy do mojej pierwszej piątki najlepszych płyt brytyjskiej psychodelii.
A debiut?
Brytyjską psychodelię możemy podzielić na ostre, mroczne i dziwne dźwięki oraz na coś co w przybliżeniu jest psychodelicznym popem. Kaleidoscope pasuje zdecydowanie do tej drugiej kategorii, na co wpływ ma niewątpliwie kapryśna, melancholijna i subtelna dziwność dźwięków jaką zespół raczy nas na swoich płytach. Podobnie jak w przypadku The Beatles, Bee Gees czy The Zombies muzycy Kaleidoscope kładą bardzo duży nacisk na popowy, melodyjny śpiew, co tworzy bardzo urokliwą mieszankę dźwięków.
Pierwszy singiel jaki powstał pod nazwą Kaleidoscope to „Flying from Ashiya”, nie mający nic wspólnego z proponowanych wówczas przez wiele grup klasycznym rhythm and bluesem. Piosenka była ilustracją ludzkiej samotności i bezradności, a zyskała wielkiego propagatora w postaci prezentera radiowego Johna Peela, który twierdził, że tylko utwory The Beatles są lepsze od tego co tworzy czterech chłopaków z Kaleidoscope.
Niestety grupa nie ma managera i piosenki pomimo ciągłego nadawania w radiu nie odnoszą oczekiwanego sukcesu. Również trudno jest zespołowi zaistnieć wśród szerszej publiczności. Słynne londyńskie kluby skupiające grupy psychodeliczne dla Kaleidoscope są zamknięte.
Ale na szczęście jeszcze nie nadszedł czas aby rzucić ręcznik i podnieść ręce. Pewnego dnia roku 1967, grupa pojawia się w studio nagraniowym i rejestruje utwory na swój debiutancki album.
„Tangerine Dream” ukazuje się i jest to jeden z wielu ukrytych skarbów 1967 roku. Dzieło to zachwyca od pierwszych sekund, wyróżnia się nienaganną produkcją, dzięki której utwory urzekają delikatnością i czułością, mają ten prawie nierealny sound, tak łatwo pozwalający słuchaczowi na spacer po kalejdoskopowych wzgórzach pełnych różnorodnych barw.
„Rozluźnij oczy/możemy tylko podzielić się tymi minutami”- tak zaczyna się pierwszy numer na płycie, ale zanim zacznie budzić się optymizm, najpierw napędzany przez fortepian, ciężkie bębny i przesterowaną gitarę znajdujemy kaskadowe harmonie wokalne, tworzące prostą melodię. Utwór podobnie jak cała płyta napędzany jest energią młodości o szerokich oczach i bez wątpienia ukrytym zachwytem nad przeżyciami narkotycznymi. Podobne motywy otwarcie podjęte są w innych utworach na płycie. Chyba najbardziej popularny „Dive into Yesterday” ujmuje aranżacją, w której wciąż widać upodobanie do gitary z nylonowymi strunami, co stwarza piękną, acz przygnębiającą atmosferę. Równie ładnie słychać to w „Please Excuse My Face” czy „Mr.Small, the Watch Rapairer Man” wyróżniających się dziecięcymi kolorami i korespondującymi ze zdjęciem z okładki płyty. Twarze czterech młodych muzyków ukazanych jako chłopców dobrych, spokojnych i grzecznych choć ubranych według ówczesnej hipisowskiej mody.
Najbardziej psychodeliczne epizody na płycie jak: „Flying from Ashiya” inspirowany klimatem nagrań grupy Bee Gees czy „The Murder Lewis Tollani” wyróżniają się łatwo wpadającymi w ucho zaraźliwymi, chwytliwymi refrenami, dzięki czemu beztroski nastrój równoważy nostalgiczny niepokój ducha. Wreszcie na zakończenie pojawia się opowieść o marzeniach, z dwunastostrunową gitarą i dzwoneczkami, trwający osiem minut „The Sky Children”, zawsze taki sam z tą sama eteryczną melodią powtarzaną bez końca. Czas wydaje się nigdy nie płynąć, a dla słuchacza piosenka mogłaby spokojnie trwać wiecznie. Nie będzie przesadą, by uznać „The Sky Children” za jeden ze szczytowych osiągnięć muzyki pop lat 60-tych. Słuchając płyty „Tangerine Dream” ocieramy się o niewinną pozytywność a zachwyt nad tą muzyką jest szczery i błyszczy pokazują piękno.
Debiutancki krążek Kaleidoscope pozostaje świadectwem niewinności. popu i poszukiwań, które wciąż brzmią czarująco.