ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Kaleidoscope ─ White-Faced Lady w serwisie ArtRock.pl

Kaleidoscope — White-Faced Lady

 
wydawnictwo: Repertoire Records 1990
 
Disc 1
1. Overture - 2:47
2. Broken Mirrors - 2:49
3. Angel's Song: "Dear Elvis Presley..." - 2:38
4. Nursey, Nursey - 3:47
5. Small Song - Heaven In The Back Row - 3:21
6. Burning Bright - 2:03
7. The Matchseller - 3:50
8. The Coronation Of The Fledgling - 2:14
9. All Hail To The Hero - 3:09
10. White-Faced Lady - 4:46
Disc 2
1. Freefall - 5:13
2. Standing - 1:47
3. Diary Song: The Indian Head - 4:24
4. Song From Jon - 7:51
5. Long Way Down - 4:05
6. The Locket - 2:58
7. Picture With Conversation - 3:38
8. Epitaph: Angel - 7:54
 
skład:
*Eddy Pumer - Lead Guitar, Keyboards *Steve Clark - Bass, Flute. *Dan Bridgman - Drums, Percussions. *Peter Daltrey - Lead Vocals, Keyboards
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,1

Łącznie 5, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
29.05.2023
(Recenzent)

Kaleidoscope — White-Faced Lady

Peter Daltrey: „Wraz z Edem napisaliśmy wiele piosenek i w pewnym momencie powiedziałem do niego: „Te piosenki, które piszemy mają jakiś nastrój, rodzaj połączenia. Może je połączyć i napisać więcej tej historii”. Rozmawialiśmy z Dave’em i był tym zachwycony. Więc Ed i ja przez następne sześć miesięcy siedzieliśmy i pisaliśmy dalszy ciąg. Napisałem historię do nich i połączyliśmy kawałki. Poszliśmy i nagraliśmy to z błogosławieństwem gościa z Vertigo, Olava Wypera. Jednak po nagraniu taśm, gdy całość miała być ruszona, Olav powiedział, że odchodzi z Vertigo i że nie ma tam nikogo kto chciałby się podjąć zaczętych jego projektów. Z tego powodu byliśmy spłukani i zespół rozpadł się. Wprawdzie Olav dawał nam nadzieję mówiąc: „Idę, do RCA. Przynieście ten album do RCA, kiedy już się zadomowię. Dajcie mi kilka tygodni. Tam załatwimy sprawę”. Dave poszedł zobaczyć się z Olavem w RCA, który powiedział: „Przykro mi. Nie mogę tego zrobić. Szefowie RCA nie pozwalają mi robić niczego, w co byłem zaangażowany w Vertigo”. Zostaliśmy złapani w pułapkę. Poszliśmy do Island, Warner Brothers ale według nich czas na tego typu albumy właśnie się kończył”. I tak po raz kolejny historia sobie zadrwiła. Przecież wszystkowiedzący spece od robienia szmalu wiedzą wszystko najlepiej. Album pozostał niewydany przez ponad dwadzieścia lat, kiedy materiał w 1991 roku wydała niezależna wytwórnia UFO.

 

Opłaciło się? Nie wiem. Ale wiem, że to kolejny zagubiony klejnot brytyjskiej psychodelii, za którym wręcz szaleję.

 

Najogólniej rzecz biorąc, „White Faced Lady” plasuje się gdzieś pomiędzy albumem koncepcyjnym a rockową operą. Zawiera symfoniczną uwerturę, ale nie ma operowego dialogu „Tommy’ego”. Pod tym względem jest dość zbliżona strukturą do „S.F. Sorrow” The Pretty Things. Piosenki są oszałamiające, a aranżacje bezbłędne, podkreślające zarówno proste folkowe zmiany akordów, jak i wspaniałe melodie i melancholijne teksty piosenek. Historia podąża za tragicznym życiem niespokojnej gwiazdy filmowej o imieniu Angel, desperacko poszukującej zarówno miłości jak i sławy, ale nie znajdującej żadnej z nich. Podobno historia ta została luźno oparta na tragicznym życiu Marylin Monroe.

„White Faced Lady” to miejsce, w którym wszystko się połączyło dla Kaleidoscope. Głos Petera Daltreya nigdy nie był tak podobny. Utwory to samoistne perełki, które tylko Kaleidoscope mógł stworzyć.

Od samego początku wiadomo, ze czeka nas coś innego. „Overture” zawiera najbardziej klasyczne momenty całego albumu i łączy je w jedną z wielkich wstępów do całości. Orkiestra poprowadzona jest bardzo przyjemnie a uważny słuchacz znajdzie tam nawiązania do wcześniejszych dzieł grupy. Ścieżka usiana jest skrzypcami i symfonicznymi impulsami (cały Daltrey) a inspirowana jest XVII-wieczną muzyką barokową. Pierwsza część albumu ma w sobie coś figlarnego, radosnego i młodzieńczego. Obracające się w okolicach wcześniejszych brzmień nagrania, pełne są świetnych melodii z dominującymi akustycznymi gitarami, fletami, pełną orkiestrą i chórem. Taki „Broken Mirrors” to perełka miękkości i dyskrecji. Trzeba by być szalonym, by zaprzeczyć pięknu tych całkowicie urzekających melodii, bo gdy tylko dasz się uwieźć tym sennym chwilom, przepysznym instrumentacjom czy najbardziej misternej finezji to wrota raju zastaniesz otwarte. I nie ma co się dziwić, Peter jest najbardziej hojnym artystą, jaki istnieje. Jego żarliwość, jego liryzm, jego romantyzm są wszędzie, ratując go cały czas przed kiczem. Wszystko co nagrywa, brzmi jak sen, jest czyste i szczere. Ten podwójny album ze swoim zróżnicowaniem całkowicie nie nuży a smaczki jakie nam serwuje pełne są delikatesów. Druga płyta brzmi mniej zabawowo, jest poważniejsza. Wypełniające ją numery są czasami ostrzejsze, czasami brzmią tak jasno i bąbelkowo jak szklanka musującej lemoniady. Złożone i zagmatwane aranżacje mieszają się z psychodelicznymi elementami. Muzyka staje się czymś innym niż muzyką, tworzy fale obrazów, urzeka w najwyższym punkcie. Trzy ostatnie numery, które przewyższają wszystko, są totalnym cudem ale dają nam też najbardziej ponure dźwięki, gdyż to właśnie w nich Angel szybko zmierza ku swojej śmierci.

„Long Way Down” to odpowiednie pożegnanie, mające wspaniałą początkową nutkę, która prowadzi do porywającego refrenu. Wokal Daltreya jest tu po prostu rewelacyjny. „The Locket” jest opisem śmierci Angel. Muzycznie wydaje się, że Angel wreszcie odpocznie a  wszelkie smutki i troski przeminą. „Picture With Conversation” służy przejrzeniu się w lustrze tylko po to, by zaraz dobić słuchacza w zamykającym album numerze „Epitaph: Angel”. Sama muzyka puchnie i opada wraz z emocjami, przechodząc od ciszy do chóru, przez akustyczne dźwięki do pełnej orkiestry i z powrotem do tych kilku ostatnich nut granych na gitarze, które dają ci znać, że właśnie wysłuchałeś czegoś niepodobnego do niczego, co znałeś wcześniej ani później.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.