Dla mnie późny Camel to przykład jak można być dojrzałym i grać wciąż na arcywysokim poziomie. Takie płyty jak Rajaz czy A Nod And A Wink to dla mnie czyste i bezpretensjonalne 10/10. Słychać że Andy ma już swoje lata, ale piękno tej muzyki jest tak niebywałe, że trudno je opisać słowami. Zdolność Latimera do tworzenia melodyki chwytającej wraz za serce i gardło jest wciąż niebotyczna, a dźwięki jego gitary potrafią kruszyć mury niczym solówki Gilmoura. Wszak to jeden z najbardziej charakterystycznych progresywnych gitarplejerów. W czasach gdy większość progresywnych gigantów bądź to zamilkła, bądź poszła w mainstream lub dziwakowanie, Andy Latimer nagrywał przepiękne, przesycone wielbłądzim liryzmem dźwięki.
Otoczka wokół A Nod And A Wink jest raczej smutna i wręcz nostalgiczna, gdyż płyta dedykowana jest zmarłemu Peterowi Bardensowi, klasycznemu klawiszowcowi Camela, który współtworzył jego największe arcydzieła i jak dla mnie na równi a Andym stał za charakterystycznym brzmieniem kapeli. Lecz sam ładunek emocjonalny albumu jaśnieje dość pozytywnymi fluidami, płynąc sobie leniwie gdzieś w skalach raczej durowych niż molowych. Ja osobiście wyczuwam na nim radosną, dziecięcą aurę, mile kołyszącą w swej naiwnie chłopięcej nostalgii za czasami, które minęły, lecz pozostały gdzieś w głębi serc. Coś na podobę choćby Misplaced Childhood Marillionu. Całość jest żywym dowodem na to, jak zacnym rockowym poetą jest Andy Latimer, który z pietyzmem maluje tutaj swoją gitarą pejzaże tak barwne, że spokojnie można je zestawić z tymi z pierwszych płyt Wielbłąda, po raz kolejny udowadniając że jego zespół to jeden z największy bandów w kręgu rocka progresywnego. A A Nod And A Wink to w mej opinii jedna z najlepszych prog płyt XXI wieku. Pozostaje tylko pożyczyć zdrowia sędziwemu muzykowi i... może kolejny koncert lub jakaś płyta? Ja nie mam nic przeciwko.