Po czterech latach, wraz z szóstym albumem, powraca śląska Osada Vida. Powraca i to po raz kolejny w nieco odmienionym składzie. Po dwóch płytach, na których śpiewał Marek Majewski, na Variomatic jego obowiązki przejął Marcel Lisiak, młodszy brat basisty, byłego wokalisty i przede wszystkim jednego z założycieli grupy, Łukasza Lisiaka.
I to bardzo ważna zmiana. Do tego w znaczący sposób podnosząca poziom tego wydawnictwa. Bowiem młodszy z Lisiaków dysponuje bardzo dojrzałym, melodyjnym wokalem i sporymi możliwościami interpretacyjnymi. Jego głos przypomina mi barwą wczesnego Petera Gabriela. Chwilami można i w nim usłyszeć drugiego frontmana Genesis, Phila Collinsa. To w rzeczy samej nie jest zarzut, bo wzorce są nader szlachetne, a i w naszej rodzimej muzyce rzadko słyszalne. Oczywiście Osadowemu graniu daleko do klasyków z Genesis, jednak - jak dla mnie - ładny, klimatyczny i wykorzystujący akustyczne brzmienia Catastrophic mógłby się znaleźć na którymś z pierwszych albumów Genesis z Collinsowskiej ery (a niech będzie Wind And Wuthering).
Variomatic kontynuuje nowy, jakże odmienny rozdział w historii grupy rozpoczęty w 2013 roku wraz z albumem Particles, na którym po raz pierwszy zaśpiewał Majewski. Napisałem wówczas, że muzycy: odeszli od nieco dusznych, hermetycznych, chwilami wręcz matematycznie granych kompozycji i wpuścili do nich trochę świeżości, oddechu i rockowego luzu. I tak to już trwa do dziś, na trzecim w tym „odmiennym rozdziale” albumie. Tym razem jest jednak chyba jeszcze bardziej przebojowo i nośnie. O ile w zamierzchłych czasach artyści byli nieco na bakier z melodią stawiając bardziej na formę, tak obecnie owa melodia jest kluczem i pewną bazą.
Spokojnie, nie odbiera ona absolutnie rockowego pazura nowym kompozycjom. Posłuchajcie zresztą rozpoczynającego całość Missing. To jedna z najbardziej atrakcyjnych rzeczy w całej ich dyskografii i najlepszy utwór na płycie. Prawie dziewięć minut, w których jest miejsce i na dobry refren, i ciężki gitarowy riff, i na intensywną, nowoczesną elektronikę, czy klimaty w stylu… flamenco. Drugi w zestawie Eager przynosi z kolei nieco pulsującego funku w zwrotce i fajne gitarowe solo. A przy okazji jeszcze jedną próbkę możliwości Lisiaka, którego wokal pachnie tu Mickiem Hucknallem z Simply Red. Dobrze się słucha promujących album In Circles (po prostu zgrabna piosenka) i Fire Up, rozpoczętego syntetycznym rytmem a później mającego w sobie ciężki hard rockowy riff i Hammondowe figury dodające całości trochę oldschoolowego entourage’u.
Warto zauważyć też wyjątkowej urody instrumentalny Good Night Return, jakby oniryczny, nastrojowy, przestrzenny, z głębokim basem Lisiaka. Sam utwór stanowi stylowe odprężenie na tym bardzo spójnym krążku. Krążku, na którym ciągnie też – choć w mocno śladowych ilościach – wilka do lasu (czytaj: do zamierzchłych, wczesnoosadowych czasów). Przykładem niech będzie krótki, niespełna dwuminutowy, bardzo jazzowy The Crossing z figurą saksofonu. Jest on zresztą wstępem do następującego po nim Melt, w którym też dawna Osada (z niestandardową rytmiką) jest słyszalna. Dla mnie to ich kolejny jakościowy skok. I już dziś ulubiona płyta w całej dyskografii.