ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Riverside ─ Love, Fear and the Time Machine  w serwisie ArtRock.pl

Riverside — Love, Fear and the Time Machine

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2015
dystrybucja: Mystic
 
1. Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?)
2. Under the Pillow
3. ‪‎Addicted
4. Caterpillar and the Barbed Wire
5. Saturate Me
6. Afloat
7. Discard Your Fear
8. Towards the Blue Horizon
9. Time Travellers
10. Found (The Unexpected Flaw of Searching)
 
skład:
Mariusz Duda - vocals, bass
Piotr Grudziński - guitars
Piotr Kozieradzki - drums
Michał Łapaj - keyboards
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,5
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,7
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,8
Album jakich wiele, poprawny.
,5
Dobra, godna uwagi produkcja.
,8
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,11
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,24
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,28
Arcydzieło.
,27

Łącznie 124, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
03.12.2015
(Recenzent)

Riverside — Love, Fear and the Time Machine

Rok powoli dobiega końca, a my tymczasem nie pisaliśmy jeszcze o jednym z najważniejszych tegorocznych wydawnictw, które w muzycznych podsumowaniach z pewnością będzie się liczyć. Nadróbmy zatem tę niezręczną zaległość, tym bardziej, że w naszej artrockowej recenzyjnej bazie swoje miejsce mają wszystkie oficjalne albumy formacji.

Cóż, czasu od ukazania się Love Fear and the Time Machine upłynęło już sporo i chyba zainteresowani wiedzą już o tym krążku… wszystko. Nie będę zatem zanudzał czytelników szczegółową analizą kompozycji, a raczej skupię się na uwagach natury bardziej ogólnej. Rzecz zyskała w zdecydowanej większości pochlebne, bądź wręcz entuzjastyczne recenzje, co przełożyło się, choćby w naszym kraju, na wysoką pozycję na liście sprzedawanych albumów oraz kolejną rozbudowaną światową trasę koncertową w roli headlinera. Jednym słowem LFATTM podtrzymuje udaną passę formacji. Serię, w której grupie udaje się uniknąć artystycznej wpadki. Zespół stworzył po raz kolejny rzecz ciekawą, dopracowaną, w pełni przemyślaną i do tego profesjonalnie, z dużym pietyzmem nagraną oraz wydaną.

Ale czy jest to ich najlepsza płyta? Przełomowa? Moim zdaniem, nie. Love Fear and the Time Machine jest dla mnie naturalną kontynuacją zmian zapoczątkowanych na Shrine of New Generation Slaves, kiedy to grupa po ewidentnie progmetalowym Anno Domini High Definition, zwróciła się w kierunku grania zakorzenionego w latach 70 – tych, hardrockowego, połączonego jednak z dużą dozą muzycznej subtelności. Tu tej ostatniej jest jeszcze więcej. Formacja nie tylko zdecydowanie porzuciła dłuższe, skomplikowane struktury muzyczne, ale też odeszła od wyraźnego eksponowania poszczególnych instrumentów. Zakochani w charakterystycznym brzmieniu gitary solowej Piotra Grudzińskiego mogą czuć się lekko rozczarowani, bo choć jest tu go sporo, trudno wyodrębnić jakieś epickie, arcymelodyjne formy, którymi rzucał jak z rękawa na wcześniejszych wydawnictwach. Schował się też nieco z tyłu Michał Łapaj ze swoją Hammondową wirtuozerią. Trudno jego oldskulowego brzmienia nie usłyszeć, niemniej w porównaniu z SONGS czuć diametralną zmianę. No i wreszcie więcej jest subtelności, wyważenia i pewnej miękkości w graniu Piotra Kozieradzkiego. To wszystko jest oczywiście efektem coraz większej roli, jaką odgrywa w zespole Mariusz Duda. Już na poprzednim albumie – podpisanym wszak przez cały zespół – zaznaczył wyraźnie swoją artystyczną osobowość, tu nie tylko tradycyjnie napisał teksty, ale także skomponował całą muzykę. 

Love Fear and the Time Machine jest w pewnym sensie powrotem do źródeł grupy. Do debiutanckiego albumu. Jednak tylko pod względem umiejętności tworzenia pewnego klimatu i wyrazistej melodyjności. Pod tym względem zespół w dalszym ciągu jest silny, choć muszę przyznać, że tym razem tematy melodyczne są zdecydowanie prostsze i bardziej przystępne. Czy coś w tym złego? W zasadzie nie. Tylko, że do tej pory muzycy przyzwyczaili mnie do tworzenia motywów z początku trudnych i niedostępnych, które dopiero po dłuższym z nimi obcowaniu zaczęły oddawać swoje piękno i… co najważniejsze, zostawać na dłużej. Tu, Discard Your Fear (nota bene świetny numer z fajną, zadziorną partią basu), zasłyszany po raz pierwszy w katowickim Spodku, dał się nucić już przy drugim refrenie. I w zasadzie w tym tkwi problem mojego obcowania z tą muzyką i być może tak późnego zmierzenia się z jej recenzją. Bo sam krążek „wszedł we mnie” wręcz natychmiast, a ja - może niepotrzebnie - szukałem haczyka i drugiego dna.

Grupie niewątpliwie udało się w ramach swojego wypracowanego, rozpoznawalnego stylu stworzyć rzecz nieco odmienną od poprzedniczek i to chyba zawsze jest czymś nobilitującym dla artysty. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że to album nieco zachowawczy. Zbyt spokojny i jednorodny jak na zespół (patrz szczególnie druga część płyty z kompozycjami Afloat, Time Travellers i Found…), który niejako podstawą swoich rozbudowanych kompozycji uczynił kontrast – zderzenie klimatu i nastroju z pełnią rockowej furii. Ta ostatnia stała się zresztą bazą dla ich energetycznych koncertów. To płyta bardzo równa, na której moim zdaniem (choć pewnie czas pokaże) nie ma kompozycji, która stanie się kanonem i lekturą obowiązkową podczas ich występów za lat parę. A takich „killerów” muzycy dorobili się wszak już całkiem sporo.

Trudno pisać o albumach Riverside pomijając teksty. I tu jak zwykle Duda jest w wysokiej formie, po raz kolejny dotykając tematyki, która jawi się, jako bardzo mu bliska. Bo ponownie przez artystę przemawia pewna nostalgia i tęsknota za czasem minionym oraz pewien dyskomfort wynikający z zabieganej współczesności. A ponieważ, podobnie jak on, rodziłem się w pięknych latach siedemdziesiątych, blisko mi do zawartych tu słów.

Love Fear and the Time Machine to dobry, zasługujący na uwagę album, który choć nie jest przełomowy, został zauważony przez jeszcze szersze grono słuchaczy. A to pokazuje siłę grupy i wypracowaną przez nią pozycję.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.