Latoś obrodziło debiutami. I to debiutami, na które się czekało. Riverside to kolejny taki właśnie nowoprzybyły w progświecie. I zarazem kolejny, który znałem z dema. Płyta w zasadzie program demówki powtarza, ale wiadomo - więcej czasu w studiu, dopracowanie kompozycji, "normalna" produkcja, to wszystko zrobiło swoje. I Riverside wykorzystało daną im szansę. Album może nie powala, ale to naprawdę rzetelnie nagrany i zagrany debiut. Bardzo przyzwoicie brzmiący, a kompozycyjnie mocno zawyżający polską średnią.
W "The same river" jestem nieustannie zakochany. Bardzo przyjemna, mocno rozbudowana kompozycja, miejscami przywołująca wspomnienia starego Eloy (solo klawiszy w pierwszych minutach!), miejscami "dająca" mocno po uszach ostrymi brzmieniami...Intrygująca rozwiązaniami wokalnymi - te rozmyte frazy i czysty refren...Bardzo fajne. A co najważniejsze, pozostałe utwory trzymają podobny, wysoki niezmiennie, poziom! Czy będą to instrumentalne miniatury "Reality Dream I i II", czy znakomite "The Curtain Falls", czy po prostu ładne "OK" na zakończenie... A najbardziej lubię niepokojące "Voices in my head". Wciąga. Barrrrdzo.
Warto wspomnieć o szacie graficznej płyty - naprawdę na wysokim poziomie. Artystyczne zdjęcia starające się oddać klimaty poszczególnych kompozycji, kolorystyka znakomicie dopasowana do "barw" albumu...No i okładka, która mówi jasno - "słuchaj po zachodzie słońca". Mocna muzyka, pełna barw i bardzo...pejzażowa. Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. Bodajże najlepszy album w tym roku. Przynajmniej jak dotąd. A zważywszy, że to ledwie debiut...aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Bo ten zespół dopiero się przecież rozwija. Trzymam kciuki!