Kiedy miałem pięć albo sześć lat usłyszałem w Trójce Tangerine Dream „Alpha Centauri”. Przestraszyłem się i szybko wyłączyłem.
Kilka lat później już nie uciekałem od radia, tylko słuchałem. Jak dobrze pamiętam gusta muzyczne moich starszych kolegów, to jeśli ktoś słuchał rocka, bez znaczenia, czy preferował hard-rocka, czy bardziej prog-rocka, elektroniki też musiał słuchać, to było w pakiecie. A jak elektronika to głównie byli to Tangsi. Byli wtedy u nas niesamowicie popularni, o statusie porównywalnym do gwiazd popu. Kiedy przyjechali do Polski w 1983 roku, to mimo zimy i mrozów, udało im się zapełnić kilka sal i hal o pokaźnej pojemności. Była to tak udana trasa, że zespół postanowił udokumentować ją wydawnictwem koncertowym. „Poland” było bodajże pierwszą płytą Tangerine Dream, którą poznałem w całości. Ale o niej już pisałem. Pierwszą studyjną było „Le Parc”. Dlatego o nią się dziś zajmę. Co prawda znałem już wtedy sporo innej muzyki grupy, ale zawsze tak jakoś kawałkami – w tej audycji fragmenty tego albumu, w innej fragment z innego, i tak dalej. Pewnie złożyłby z tego jakiś cały krążek.
„Parki” to dosyć wyjątkowe dzieło w karierze Tangerine Dream. Nie licząc sundtracków, wcześniejsze ich płyty zawierały zwykle dłuższe kompozycje – dwa, trzy, cztery utwory na płytę. Na „Le Parc” jest dziewięć stosunkowo krótkich kompozycji. Poza tym jest to koncept-album. Muzycy umyślili sobie, że stworzą cykl utworów poświęconych różnym parkom z całego świata. Jest min. Lasek Buloński, nowojorski Central Park i jeszcze siedem innych. W każdym z tych utworów zespół starał się dźwiękami oddać specyfikę każdego z tych miejsc i muszę przyznać, że im się to raczej udało – nerwowy rytm Nowego Jorku, zamyślenie tokijskiej świątyni, czy nostalgia za Berlinem, którego już nie ma. Hyde Park, czy Klify Sydney – fajne kawałki, ale czy muzycznie pasują do miejsc, które opisują? Nie jestem pewien, ale to zespół wie lepiej. Za to muzycznie moim zdaniem wyszło wszystko bardzo fajnie. Może nie jest to szczególnie ambitna płyta jak na Tangerine Dream, które jednak przyzwyczaiło nas do tego, że wypowiada się głównie w dłuższych formach, przy których Parki wypadają dość mocno popowo. Co do popowości, nie ma się tutaj co spierać – jest to muzyka łatwa, lekka i przyjemna. Większość z tych utworów spokojnie pasowałaby jako instrumentalne urozmaicenie na płyty wykonawców nowo-romantycznych, czy synth-popowych. Ale na przykład taki „Zen Garden” spokojnie mógłby być ozdobą którejś z płyt Japan. Recenzje „Le Parc” trzydzieści lat temu, czyli, wtedy kiedy się to ukazało, były raczej pochlebne. Raczej nikomu nie przeszkadzało uproszczenie formy, doceniano samą muzykę, a także sam pomysł. Później spotkałem się z różnymi, czasem opiniami o tym albumie – że prosty, trywialny, plastikowy i banalny, że pójście na łatwiznę. Prosty i plastikowy – po części tak, banalny – z pewnością nie. „Tiergarten”, „Gaudi Park”, „Yellowstone Park” – czy to jest banalne? Może niekiedy lekko przesłodzone, ale na pewno nie banalne. Ale poniekąd rozumiem wszelkich krytyków tego albumu – po znakomitej Hyperborei, taki pasztet. Zespół, który programowo nagrywa kompozycje długie, o specyficznym charakterze, nagle idzie w rzeczy omalże popowe. Coś takiego nie jest łatwo zaakceptować. Ale czasami trzeba ruszyć mózgownicą i dopasować się do nowej koncepcji zespołu, bo w tym przypadku sztuka wcale nie ucierpiała. Na progarchivach rating ma dosyć nędzny, ale proszę się tym nie sugerować.
Wczoraj dotarła do mnie wiadomość o nagłej śmierci Edgara Froese. Tym bardziej niespodziewanej, że raczej poważniejszych kłopotów ze zdrowiem nie miał. I tak to odeszła jedna z ważniejszych i najbardziej wpływowych postaci w historii rocka, współodpowiedzialna za powstanie całego nurtu muzycznego. Tangerine Dream zawsze było i jest dalej, bo muzyka została, bardzo ważnym i wyraźnym punktem orientacyjnym na mapie mojego, muzycznego świata, wzorcem dobrej elektroniki. Jest ze mną ponad trzydzieści lat i muzyka będzie dalej, oby jak najdłużej. Ale zespołu już pewnie nie będzie.
Największej orkiestrze świata przybył nowy muzyk.