W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych jak grzyby po deszczu pojawiło się całe zatrzęsienie elektro-popowych, syntezatorowych duetów począwszy od The Buggles i Soft Cell a skończywszy na Pet Shop Boys. Chociaż większe składy też były, to syntezatorowy duet był zjawiskiem muzycznym charakterystycznym tylko dla pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Zwykle miały coś do powiedzenia, kilka zgrabnych melodii pozostawało. Ale zwykle ich kariery nie trwały dłużej niż dwie, trzy płyty. Tak było z wspomnianym Soft Cell, czy doskonałym Yazoo. Chlubnym wyjątkiem pozostaje również wspomniane Pet Shop Boys. Pamiętam , że do tego towarzystwa dołączano też i Tears For Fears – na zasadzie dwa młode chłopaki, ładnie ubrane. Nie do końca tak. Duetowi Orzabal/Smith chodziło o coś więcej, niż tylko ładnie wyglądać w teledyskach, wdzięcznie gibając się przy klawiszach. I wystarczy posłuchać debiutanckiej płyty i doskonale można zorientować się gdzie muzycznie byli Tears For Fears a gdzie reszta “gadżeciarzy”. Już brzmienie jest zupełnie inne - mocne, masywne , dźwięki upakowano dość gęsto obok siebie, tworząc pewien rodzaj dźwiękowej ściany . Oczywiście mówimy tu o płycie popowej, pop-rockowej najwyżej. Nie mylmy z produkcjami stricte rockowymi.
Chris Hughes i Ross Collum , którzy produkowali “The Hurting”, wykonali naprawdę świetną robotę. Dzięki nim zespół zyskał charakterystyczne, całkiem oryginalne brzmienie. Mimo dominującej roli syntezatorów, instrumentarium było dosyć bogate, jak na taka muzykę stosunkowo dużo było gitar, pojawił się też Mel Collins ze swoim saksofonem. Udało się też połączenie żywych instrumentów i elektroniki w taki sposób, żeby ze sobą odpowiednio współgrały (a nie jest to łatwe). Tego ćwierćwiecza od powstania tych nagrań nie czuje się. Dalej słyszymy dobre, bogato zaaranżowane piosenki, co do metryki których można byłoby się nieźle pomylić. Ale ktoś mógłby powiedzieć – Przecież tak już się nie nagrywa. No właśnie – niestety tak dobrze popu się nie nagrywa. Teraz dominuje opcja “góra – dół”, podbite basy i soprany oraz kompletny brak środka. A takie ciepłe, okrągłe, analogowe brzmienie odeszło wraz z latami osiemdziesiątymi. Muzyka stworzona głównie przez Orzabala nie jest zbyt odkrywcza . Pobrzmiewają w niej echa tego wszystkiego co się wtedy przez brytyjską scenę muzyczną przewalało – nowa fala, new romantic, nawet bardziej lajtowy punk (refren w “Suffer The Children” mógłby pasować do The Alarm), a nawet dokonania Petera Gabriela – zespół uczciwie przyznaje, że “The Prisoner” powstał pod wpływem “Trójki”. Dwoma lokomotywami , które pociągnęły za sobą całą płytę w rankingach popularności były single “Change” i “Pale Shalter”. Ten drugi z dołującym tekstem (“Nie dajesz mi miłości, dajesz mi tylko schronienie”) i swietnymi “chłodnymi” klawiszami błyskawicznie przypadł mi wtedy do gustu. Oprócz dwóch wspomnianych “blockbusterów” był tam jeszcze trzeci singiel “Mad World” , który dosyć dobrze radził sobie na listach przebojów jeszcze w 1982 roku i był zwiastunem późniejszych sukcesów. Zresztą nie tylko samo “Pale Shalter” nie nastraja optymistycznie – sam tytuł “The Hurting” – zranienie , skaleczenie, uraz. A reszta piosenek – wystarczy spojrzeć na tytuły – “Watch Me Bleed”, “Start of The Breakdown” choćby. To pod każdym względem dołerska płyta.
Reszta materiału jest dosyć zróżnicowana i zdradza znacznie większe ambicje zespołu, niż można byłoby się spodziewać – “Ideas As Opiate” i wspomniany “The Prisoner” trudno nazwać popowymi. “The Hurting” jest na pewno bardzo udaną płytą , pod każdym względem i bez słabych momentów. Do tego bardzo dopracowaną i dojrzałą. Jakby nagrali ją muzycy z konkretnym stażem, a nie dwóch zdolnych debiutantów ledwo po dwudziestce. To był start do wielkiej kariery duetu, który w latach osiemdziesiątych należał do najpopularniejszych wykonawców muzyki rozrywkowej.