Z Grecji na Marsa. A potem do Watykanu.
Czyli cykl o Vangelisie.
Odcinek siódmy.
Vangelis we Francji nie tylko zdobył sobie sławę jako członek Aphrodite’s Child, ale też szybko wyrobił sobie markę zdolnego twórcy muzyki filmowej. Jeszcze w 1970 roku nawiązał współpracę ze znanym, francuskim dokumentalistą Frederikiem Rossifem, przygotowując ścieżkę dźwiękową dla jego serii przyrodniczej "L’Apocalypse des animaux" (sześć odcinków emitowanych w latach 1970-1971). Światło dzienne, w formie płytowej, muzyka ta ujrzała trzy lata później, pod koniec 1973 roku. Wtedy dopiero Polydor zdecydował się wydać ten materiał. Oczywiście nie jest to cała muzyka z tego serialu, tylko wybrane fragmenty – zapewne, według artysty, najciekawsze.
Nie ma co mówić – płyta jest zjawiskowo piękna. Na pierwszy plan wybijają się „Creation du Monde” – śliczna, nastrojowa impresja, taki typowy Vangelis, pięknie wykorzystujący ówczesną elektronikę do kreowania muzycznych obrazów, oraz „Le Singe Bleu” – nietypowy Vangelis, bo właściwie rdzeń tego utworu to trąbka solo, a nie pamiętam, żeby zbyt często taki instrument pojawiał się często w twórczości tego pana. Ale jako pomysł na muzykę podobne rozwiązania wtedy stosowano częściej, coś podobnego możemy znaleźć też i na ścieżce dźwiękowej do filmu „Kobieta i mężczyzna”. Również bardzo ładny jest finałowy „La Mer Recomencee”. Też bardzo stonowany, pastelowy utwór.
Wcale się nie dziwię Karolowi Kolbuszowi, że to jest jego ulubiona płyta Vangelisa – ma prawo. Im się jej dłużej słucha, tym bardziej się podoba. Pierwsza wielka płyta Vangelisa? Hm… nie do końca pasuje do niej określenie wielka. To nie jest jakieś monumentalne dzieło, zrobione z wielkim rozmachem, jak na przykład „Heaven And Hell”, to subtelna, kameralna produkcja – za to bardzo piękna.
Tak dobrze rozpoczęta współpraca nie mogła zakończyć się szybko skończyć. Vangelis z Rossifem pracowali ze sobą jeszcze przez kilkanaście lat przy różnych filmach, a efektem było sporo naprawdę znakomitej muzyki, między innymi „La Fete Sauvage” i „Opera Sauvage”. Ale o tym za jakiś czas.