ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Oldfield, Mike ─ Man On The Rocks w serwisie ArtRock.pl

Oldfield, Mike — Man On The Rocks

 
wydawnictwo: Virgin Records 2014
dystrybucja: EMI Music Poland
 
1. Sailing (Oldfield) [04:44]
2. Moonshine (Oldfield) [05:47]
3. Man On The Rocks (Oldfield) [06:09]
4. Castaway (Oldfield) [06:33]
5. Minutes (Oldfield) [04:50]
6. Dreaming In The Wind (Oldfield) [05:39]
7. Nuclear (Oldfield) [05:01]
8. Chariots (Oldfield) [04:37]
9. Following The Angels (Oldfield) [07:04]
10. Irene (Oldfield) [03:59]
11. I Give Myself Away (McDowell) [05:18]
 
Całkowity czas: 59:18
skład:
Mike Oldfield – Electric Guitars, Acoustic Guitars, Bass Guitars, Keyboards, Backing Vocals. Luke Spiller – Lead Vocals. Michael Thompson – Electric Guitars & Acoustic Guitars. Stephen Lipson – Electric Guitars & Acoustic Guitars. Matt Rollings – Piano & Hammond B3. Leland Sklar – Bass Guitar. John Robinson – Drums. Davy Spillane – Whistles. Paul Dooley – Violin. Bill Champlain, Alfie Silas Durio, Carmel Echols, Rochelle Gilliard, Judith Hill, Kirsten Joy, Jason Morales, Louis Price, Tiffany Smith – Backing Vocalists.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,4
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,2

Łącznie 34, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
12.04.2014
(Recenzent)

Oldfield, Mike — Man On The Rocks


Zastanawiam się czasem, co oni tam w “jedynym piśmie rockowym w Polsce” wcinają – recenzje sobie, a gdy się słucha płyty, to się człowiek zastanawia, czy ktoś mu płyty nie podmienił, bo to, co słyszy, zupełnie nie pasuje do tego, co czyta. Muszę kiedyś zadzwonić i spytać się, co wrzucają (stawiam na mieszankę grzybków i jakiegoś syntetycznego cuda) i gdzie to kupują – też bym chciał mieć tak dobrze. Ot, choćby nowy Oldfield – recenzja wręcz na kolanach i prawie maksymalna ocena. Zapuściłem płytę i…

Na wieść, że Mike Oldfield przygotował nową płytę, w pierwszej chwili zareagowałem zwięzłym „aha”. Biorąc pod uwagę, że ostatnią dobrą pozycją w jego dorobku było „Guitars” z roku 1999, zbyt wiele się nie spodziewałem. Zapowiedź, że Mike planuje tym razem nagrać płytę rockową, w całości wypełnioną piosenkami – no, to już postawiło mnie do pionu. Był wszak taki czas, że te piosenki Oldfieldowi naprawdę wychodziły: „Five Miles Out”, „In High Places”, „North Point”, „Flying Start”, „Far Country”, „No Dream”… Tak więc na “Man On The Rocks” czekałem ze sporym zainteresowaniem. Czy dostałem to, na co liczyłem? Nie do końca.

Naprawdę fajnie zaczyna się ta płyta: najpierw beztroskie, ciepłe, lekkie „Sailing”, w sam raz na letni przebój, melodyjne, wpadające w ucho, potem ballada “Moonshine”, ładnie podszyta celtyckimi klimatami, z fajnym gitarowym solem w dynamicznym finale, utrzymanym w bardzo oldfieldowskim klimacie – jest w tym utworze coś, co przywodzi mi na myśl „Send Home The Slates” Wielbłąda. Również w formie klasycznej rockowej ballady utrzymany jest utwór tytułowy. A potem… zaczynają się schody.

„Castaway” to znów bardzo klasyczna w formie ballada, wyprowadzona z blues-rocka, z należytą dawką dramatyzmu, o stonowanym początku, ładnie rozwijająca się aż do podniosłego, majestatycznego finału. I tu zaczynają się problemy: Mike’owi zabrakło pomysłu na melodię – w efekcie „Castaway” przez większość z sześciu i pół minuty snuje się trochę bez celu, brakuje czegoś, co by naprawdę przykuło uwagę – dobry, mocny tekst zasługiwał na lepszą oprawę. Problem z melodiami zdaje się zresztą na „Man On The Rocks” prześladować Mike’a: „Minutes”, w zamyśle przebojowe i chwytliwe, co nieco za bardzo przypomina „Sailing”. Potem znów Oldfield próbuje nas czarować balladami – z lepszym („Nuclear”, z dramatycznymi, ekspresyjnymi partiami gitar i adekwatnie mocnym śpiewem) i gorszym (nudnawe, znów mało wyraziste melodycznie „Dreaming In The Wind”). I tak już do końca udane, zapadające w pamięć utwory mieszają się z mniej ciekawymi. O ile „Chariots” ma dobry gitarowy riff, ciekawie podbity elektroniką i znów porcję typowo rockowej ekspresji i dramatyzmu, to w kolejnej balladzie – „Following The Angels” – czarowanie klimatem i nastrojem nie do końca wyszło: żeby utrzymać uwagę słuchacza przez siedem minut, trzeba przede wszystkim mieć podparcie w postaci – znów! – dobrej melodii, a tego niestety zabrakło – w efekcie „Following…” trochę nudzi słuchacza. Riff dynamicznego „Irene” co nieco pachnie wręcz teksańskim rockiem spod znaku ZZ Top; całość zaś pobrzmiewa stonesowskim, korzennym rockiem. Na koniec zaś mamy podniosłą religijną pieśń, przedstawioną w postaci dość kameralnej rockowej ballady.

Po szeregu płyt spod znaku new age’owego nudzenia i kolejnych wersji „Dzwonów rurowych” nie oczekiwałem nic wielkiego od Oldfielda. Sam Mike zresztą wydawał się bardziej zainteresowany spokojnym życiem rockowego emeryta i wydawało się, że już nic nowego nie nagra. Ponoć to występ na otwarciu Igrzysk Olimpijskich tchnął w Mike’a nowe życie i zachęcił go do tworzenia… Jakie jest to „Man On The Rocks”? Co nieco irytujące: na każdy naprawdę udany, bardzo dobry utwór przypada kompozycja mniej udana, nudnawa, płyta jest bardzo nierówna pod względem poziomu. Na pewno ten album wstydu Mike’owi nie przynosi, wielu weteranów zaliczyło wyraźnie gorsze powroty po latach, ale nie da się ukryć, że ta płyta mogła być znacznie lepsza. Zwłaszcza że teksty z albumu – w dużej części smutne i minorowe, zainspirowane rozpadem małżeństwa, bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa, losami irlandzkich emigrantów w Nowym Świecie, niszczycielskim huraganem Irene (który Oldfield przeżył w swoim domu na Bahamach) czy wizytą na polu bitwy, gdzie w I wojnie światowej walczył jego dziadek – to najlepszy zestaw tekstów, jaki Oldfield (z reguły dość lekko traktujący warstwę słowną swoich piosenek) kiedykolwiek zaproponował, a koncepcja ograniczenia elektronicznych zabawek i postawienia na gitary, tradycyjną sekcję, organy Hammonda i głos Luke’a Spillera – swoją drogą dobrego, solidnego wokalisty o dużej ekspresji – jak najbardziej się sprawdziła.

Niezła, solidna płyta, ale pierwszy kwadrans zapowiada dużo lepszy album, a potem poziom jednak dość wyraźnie spada, z nielicznymi wyjątkami.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.