Zasadnicze pytanie, które pojawia się po przesłuchaniu ostatniego wydawnictwa szwedzkiej Katatonii brzmi – po co? Pisałem tu już całkiem niedawno, jak kontrowersyjnym zabiegiem jest wchodzenie przez kapelę jeszcze raz do tej samej rzeki, czyli zabieranie się za ponowne nagrywanie całych albumów, choćby i w innej konwencji.
A to przytrafiło się właśnie Jonasowi Renkse i spółce. Dethroned & Uncrowned jest bowiem ponowną rejestracją ostatniego albumu Szwedów Dead End Kings, tylko że w bardziej ascetycznej wersji (powiedzmy, że zbliżonej do konwencji unplugged). Po pierwsze, dziwna to dla mnie rzecz, że muzycy zdecydowali się na taką akustyczną odsłonę wybierając numery tylko z jednego krążka. Jeżeli chcieli już mieć takowy album w dorobku, mogli wybrać kawałki z całej swojej dyskografii (najlepiej z bardziej mrocznej i cięższej przeszłości) i pokazać je z zupełnie innej strony, a nie brać się za kompozycje, które w zasadzie z natury mają tę charakterystyczną dla nich melancholię i idealnie nadają się do takich przeróbek.
Cóż, zrobili, jak zrobili, a że to, co zazwyczaj „idealnie nadaje się do takich przeróbek” nie zawsze musi być intrygujące, pokazuje Dethroned & Uncrowned. Bo ten album najzwyczajniej nuży. Ot, muzycy przygotowali jedenaście nowych akustycznych wersji kompozycji z ubiegłego roku za bardzo w nich nie szalejąc. Tradycyjnie dominują w nich akustyczna gitara, delikatne pianinko i smyczkowe tła. Zminimalizowane do symbolicznych śladów perkusjonalia pojawiają się to w The One You Are Looking For Is Not Here, to np. w Racing Heart, czy Lethean. Wiernie zachowano praktycznie wszystkie linie melodyczne. Jest w tej muzyce oczywiście jeszcze więcej oniryczności i pewnego ambientowego klimatu. Jednak siłą muzyki Katatonii od kilku lat jest ten idealny kontrast między metalowym ciężarem podkreślonym poszatkowanym rytmem, a ową delikatnością. Tu zostaje tylko to drugie z wybijającym się na plan pierwszy, jak zwykle zjawiskowym, głosem Renkse, ubranym w pogłosy. No ale to już wszystko było i doskonale to wiemy.
To na koniec niestety jeszcze jeden przytyk. Album ten ma dla mnie jedną zaletę. Dzięki Dethroned & Uncrowned wróciłem do Dead End Kings (na który to krążek swego czasu lekko ponarzekałem) i przekonałem się, że to naprawdę – na tle tegoż – bardzo dobra płyta.