Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład trzynasty (Tfu, tfu na psa urok, przez lewe ramię).
„Lay Your Hands on Me”. Gabriel na skraju sceny, odwrócony tyłem, rozkłada ręce i spada w publiczność. I płynie na rękach widzów.
- No to tej kurteczki zaraz nie będzie miał – powiedziała Agnieszka.
Faktycznie. Biała, bajerancka kurteczka poszła w strzępy, a i podkoszulek też wyglądał niewiele lepiej. Tyle, że został na grzbiecie artysty. Mimo wszystko widać było, że ta „ludzka kąpiel” dodała Gabrielowi dużo animuszu, bo zaraz zaczął skakać na scenie ze zdwojoną energią.
Wracamy z Ameryki do Europy, szlakiem polskich turystów, czyli do Grecji. Bo tam dzieje się akcja omawianego dzisiaj żywczyka.
O tym wydawnictwie mało kto wie i mało kto pamięta, jako, że wydane tylko na kasecie VHS(*), a format ten skonał gdzieś pod płotem ładnych kilkanaście lat temu. A na DVD się to nie ukazało (**). Ja sobie o nim przypomniałem przy okazji rocznicowego remajstera „So”. Gdzieś ta kaseta powinna być, video też jeszcze działa… Nie, nie mam oryginału „P.O.V.”. Nigdy w życiu nawet na oczy go nie widziałem. Moja znajoma dostała przegraną kasetę z kilkoma koncertami, min. i Gabrielem z Aten i razem sobie to u niej pooglądaliśmy. W 1990 roku to ja byłem biedny student, zresztą wtedy mało kto myślał o kupowaniu oryginalnych kaset. Kwitła wymiana i nagrywanie. Nawet nie wiem, czy to, co dostała Monika od swojego faceta, to było przegrywane z oryginału, czy jakiejś lepszej kopii?
Mniejsza z tym.
Na początku października 1987 roku, przy okazji trasy promującej „So” Gabriel odwiedził Grecję i w Atenach zagrał kilka koncertów, które zostały sfilmowane przez ekipę dowodzoną przez Michaela Chapmana. A producentem był Martin Scorcese.
Bardzo wiele ówczesnych produkcji tego typu nie do końca było wydawnictwami stricte koncertowymi. Panowała wtedy jakaś moda, żeby przy okazji powtykać tam różne inne rzeczy nie tylko muzyczne. Jakby sam występ nie był dość atrakcyjny dla widzów. Wzbogacenie „P.O.V.” sekwencjami z trasy koncertowej, zza sceny, a nawet rodzinnymi scenkami rodzajowymi, jako że filmowane przez Gabriela – jeszcze może być, szczególnie, że sam tytuł – „P.O.V.” – czyli Point of View. Ale „upiększanie” samych utworów jakimiś „teledyskowymi” wstawkami – to już trochę bez sensu (np. fragmenty kronik filmowych z okresu Wielkiego Kryzysu podczas ”Don’t Give up”, albo przebitki z pogrzebu Stevena Biko w czasie „Biko”). Trzeba przyznać, że takie opracowanie materiału raczej mu zaszkodziło, niż pomogło, ale takie udziwnianie tego typu wydawnictw nie było rzadkością i szło się jakoś do tego przyzwyczaić. Mimo wszystko aż tak bardzo się temu nie dziwię, bo „P.O.V.” wizualnie aż tak atrakcyjne nie jest – ani jakichś specjalnych świateł, ani jakiejś specjalnej scenografii, ani jakichś specjalnych efektów. Ale nie scena zdobi aktora, a aktor scenę (czy coś w tym rodzaju) – Gabriel z zespołem dali naprawdę czadu ile mogli (chociaż z imidżu to przypominali podstarzały boysband). Sam Peter robił małpę w „Shock The Money”, pływał w tłumie i w ogóle był cały czas w ruchu. Zespół starał się mu wiernie sekundować, ale Sancious i Katche z przyczyn obiektywnych nie bardzo mogli opuszczać swoje miejsca pracy. Chociaż próbowali – na początku, przy „This Is The Picture” cały zespół wykonuje „skomplikowany” układ choreograficzny wymachując różnymi instrumentami – gitarzyści – wiadomo, Gabriel i Sancious – ręczne klawiatury, nawet Katche dzierżył w łapie jakieś elektroniczne ustrojstwo udające perkusję. I wszyscy się tak równo i wdzięcznie gibali w takt „This Is The Picture”. Zwykle to „Łysy” (czyli Levin) uważany jest za tego najaktywniejszego po Gabrielu zawodnika na scenie, ale tym razem ewidentnie przyćmił go David Rhodes. Trzeba pogalopować z pryncypałem przez scenę – nie ma problemu, pohasać z tancerką podczas „In Your Eyes” – cała przyjemność po mojej stronie. Tylko koło uszu wiuwały mu poły od płaszcza, który miał na grzbiecie. A tak w ogóle „miejscowe” wykonanie „In Your Eyes” jest niesamowite – w tym utworze do zespołu dołączają para tancerzy, dwaj dodatkowi bębniści, oraz Youssou N’Dour. I staje się wielkie muzyczno taneczne szaleństwo, trwające chyba z dziesięć minut – coś wspaniałego. A i tak najbardziej mi się z tego wszystkiego (i w ogóle z całego koncertu) podoba … kubrak Youssou N’Doura. Te kolory, te wzory – ja też taki chcę! Pewnie nawet bym i w nim spał. Aha – biały człowiek nie powinien tańczyć przy czarnym człowieku, bo to trochę pokracznie wygląda – tak panowie Gabriel i Rhodes – same dobre chęci nie wystarczą. Trzeba mieć i odpowiednie geny.
Można się zastanawiać, co robi większe wrażenie – czy „In Your Eyes”, czy finałowy „Biko”. Na mnie ten pierwszy. Jednak i w trakcie „Biko” chodzą ciary po plecach, tylko całkiem inne, bo to wykonanie tego protest songu jest naprawdę bardzo przejmujące.
Można mieć do „P.O.V” pewne zastrzeżenia natury realizacyjnej, jednak muzycznie to bardzo mocny koncert (chociażby dlatego, że tu się gra, a nie jeździ na rowerze). Nie ma tu ani jednego odpuszczonego momentu, tu wszystko jest na najwyższych obrotach. Wszystkie utwory zagrane są co najmniej perfekcyjnie, a w porywach – sky is the limit, tak jak „Biko”, czy „In Your Eyes”. A nawet jeżeli ten limit jest trochę niżej, to niewiele – czyli właściwie cała reszta. Świetna rzecz i warto to pooglądać (w całości na jutubie). Może to nawet najlepszy koncert z obrazkami Gabriela?
(*) – nie ma oficjalnego „P.O.V.” na DVD – wszystkie takie wydania to piraty, a tylko w Japonii został wydany jako laser-disc
(**) – obecnie koncert z Aten w wersji DVD jest dostępny na Deluxe Box-Set Limited Edition, zwanym też „Rockefeller Edition” (4 CD, 2 DVD, maksi-singiel i książeczka) jubileuszowego wydania „So”, ale nie jest to „P.O.V.”, tylko sam koncert, bez żadnych wstawek i dłuższy o cztery utwory. Dlaczego „Rockefeller Edition”? Bo furmankę pieniędzy kosztuje.
Dzisiaj pytania tylko i wyłącznie trudne, dlatego wszystkie po 5 punktów:
Bogato – za dzisiejsze pytania można skasować 20 punków – to tak jak premia górska na Alpe-d’Huez.