ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Gabriel, Peter ─ Plays Live w serwisie ArtRock.pl

Gabriel, Peter — Plays Live

 
wydawnictwo: Virgin Records 1983
 
Disc one
Side one
"The Rhythm of the Heat" – 6:26
"I Have the Touch" – 5:18
"Not One of Us" – 5:29
"Family Snapshot" – 4:44
Side two
"D.I.Y." – 4:20
"The Family and the Fishing Net" – 7:22
"Intruder" – 5:03
"I Go Swimming" – 4:44
Disc two
Side three
"San Jacinto" – 8:27
"Solsbury Hill" – 4:42
"No Self Control" – 5:03
"I Don't Remember" – 4:19
Side four
This side was recorded at Memorial Hall, Kansas City, Kansas on 4 December 1982.
"Shock The Monkey" – 7:10
"Humdrum" – 4:23
"On the Air" – 5:22
"Biko" – 7:01
 
Całkowity czas: 89:24
skład:
Peter Gabriel – synthesiser, piano, vox/ Jerry Marotta – drums, percussion & b. vox/ Tony Levin – bass, stick & b. vox/ David Rhodes – guitar & b. vox/ Larry Fast – synthesiser, piano
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,18

Łącznie 29, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
25.09.2012
(Recenzent)

Gabriel, Peter — Plays Live

 

Dokształt koncertowy  - nieregularnik wakacyjny.
 
Odcinek trzynasty.
 
Miało nie być proga, a jest koncert Gabriela – zdziwią się niektórzy. A od kiedy solowy Gabriel to prog?  W którym miejscu? To co, że w młodości grał w kilku filmach gejowskiego porno, eeee... znaczy  w prog-rockowym zespole (dla niektorych to pewnie jedno i to samo :) ). Ale trwało to tylko kilka lat, a od prawie czterdziestu  już nie ma z tym nic wspólnego. Wyrok  dawno uległ zatarciu i nie ma powodu, żeby grzechy młodości cały czas rzucały się cieniem na późniejsze dokonania artysty. Skończyło się w życiu Gabriela Genesis, skończył się i rock progresywny. Czy  potem kiedykolwiek solo, na żywo, grał numery Genesis? Chyba nie(*). Za wczesnych czasów solowych, kiedy mu się na koncertach własna sztuka kończyła, to sięgał  po numery The Kinks, na przykład, ale nie Genesis.
 
„Plays Live” to podsumowanie pierwszego okresu działalności solowej Peter Gabriela. Mamy tu utwory z wszystkich czterech płyt nagranych w latach 1977-1982, jednak najwięcej utworów jest z Trójki i Czwórki, chociażby dlatego, że muzyka z tych albumów najbardziej pasowała ówczesnej muzycznej koncepcji Gabriela. Dwie pierwsze płyty, zawieszone między rockowym mainstreamem, a nową falą, aż tak specjalnie oryginalne nie były i właściwie dopiero przy okazji trzeciej i czwartej znalazł on właściwy  pomysł na siebie. 
 
W tamtych czasach Gabriel jeszcze nie przywiązywał zbyt dużej wagi do strony wizualnej swoich koncertów (wielkie widowiska pojawiły się dopiero kilka lat później) i skupiał się przede wszystkim na muzyce. Chociaż nie można powiedzieć, że na scenie nic się nie działo, był on przecież artystą o dużej charyzmie, automatycznie skupiającym na sobie uwagę publiczności, no  i był przecież jeszcze stage-diving podczas „Lay Your Hands on Me”. Przy okazji tournee z którego pochodzą nagrania z „Plays Live” zaczął też poważniej kombinować z swoim wizerunkiem scenicznym i swojego zespołu. Odchodząc z Genesis zerwał z całą swoją muzyczną przeszłością i dobrych kilka lat minęło zanim znowu zaczął tworzyć na scenie jakieś większe widowisko. Wcześniej było raczej prosto – każdy z muzyków towarzyszącego zespolu ubrany był jak chciał. Razu jednego, podczas amerykańskiego tournee z końca lat siedemdziesiątych, wyglądali tak pstrokato, że Gabriel pozakładał im kolorowe kamizelki odblaskowe, takie jakich używają robotnicy drogowi, żeby wyglądali mniej więcej tak samo, a nie jak kilku przypadkowych facetów pałętających się po scenie,  do tego nie wiadomo po co. Tym razem  zespół poprzebierał w jednakowe stroje (jakby trochę owadzie w stylu „Bal na łące”, tylko skrzydełek brakowało), a sam pojawił się z pomalowaną twarzą. Ale o tym możemy się dowiedzieć, jeżeli pooglądamy sobie wkładkę z tego albumu, bo z tego co wiem, nie ma „Plays Live” w wersji z obrazkami. Jest to jeszcze album z tego okresu, kiedy płyty audio nie były tylko dodatkiem do wypasionej wersji DVD. Zwykle wtedy płyta koncertowa była płytą koncertowa, a koncert z obrazkami, koncertem z obrazkami i zwykle się to nie pokrywało. Teraz bardzo często są to po prostu ścieżki dźwiękowe do DVD, co ma swoje konsekwencje -  widać to na przykładzie chociażby  „Secret World Live” – DVD jest znakomite, ale CD audio – najwyżej poprawne. Za dużo działo się na scenie, żeby nie miało to wpływu na samą muzykę. Oglada się to świetnie, ale słucha już gorzej, no bo nie widzimy, że „Łysy”  ze trzy razy próbuje wyleźć z tej walizki. Słyszymy tylko jakieś dźwięki i to trochę monotonne, poza tym nie wiemy, dlaczego w tym momencie publiczność tak się cieszy. Dlatego koncert szykowany tylko pod płytę audio to konkret – łup i już. I dlatego zrobione klasycznie „Plays Live”, jako normalny album koncertowy,  jest najlepszym tego typu żywcem Gabriela. Dużo lepszym od „Secret Word Live”, nie mówiąc o „Live Blood”. Dwudziestodwupłytowego „Warm up Tour” nie znam. Ale znam kilka tzw. oficjalnych bootlegow z tamtych czasów i szału nie robią. Całkiem innaczej ma się sprawa  z Gabrielem z obrazkami, tu jest co pooglądać, co koncert – to lepsze. „P.O.V” też widziałem, zacna rzecz, Gabriel jeszcze całkiem młody i ma pełną czuprynę.
 
Wracając do „Plays Live” – jest to bardzo porządnie zrobiony koncert, z bardzo ciekawie dobranym repertuarem. Do tego towarzyszyli mu znakomici muzycy – „Łysy” Marotta, Rhodes, „Synergy” – spokojnie tę ferajnę można nazwać super-grupą. Słuchając ich gry na tym albumie, to wydaje się, że tam gra cała orkiestra, a przynajmniej z ośmiu. Inna sprawa, że jest to płyta lekko "sztukowana" w studiu, do czego sam Gabriel się na okładce przyznaje. Ale twierdzi on, że to wcale nie chodzilo o „upiększanie” rzeczywistości, tylko o jak najwierniejsze jej oddanie. Dobra, mniejsza z tym. Mało jest wydawnictw koncertowych, których by nie poprawiano w studiu.
 
No i ci panowie zaiwanaiają aż miło, a koncert jest bardzo dynamiczny i ma ciąg do przodu, że hoho! Trudno na "Plays Live" cokolwiek wyróżnić, bo to w zasadzie creme de la creme,  jeżeli chodzi o dobór repertuaru, jak i o poziom wykonania. Nie bardzo mogę  sobie wyobrazić inne zestawienie utworów,  które by do siebie tak dobrze pasowały. Leci to wszystko w szybkim, równym tempie, bez niepotrzebnych przestojów, a te nieliczne spokojniejsze momenty, to dla nabrania oddechu. Przez publiczność. Właściwie jest jeden taki moment - "Humdrum". Teoretycznie znalazłoby się  jeszcze kilka wolniejszych utworów, jak na przyklad "San Jacinto", "Intruder",  "Famliy And The Fishing Net", czy   wieńczące całość "Biko", ale spokojniejszymi to ja bym ich nie nazwał.  "Biko" to mój ulubiony fragment koncertu -  prosty, pozbawiony patosu, a jednak o poteżnym ładunku emocjonalnym.  Inni moi faworyci, to przede wszystkim numery  z Czwórki i Trojki, czyli "San Jacinto", "The Rhythm of The Heat", "I Have The Touch", "Intruder", "I Don't Remember", no i też "Solsbury Hill" z debiutu.
 
Jeszcze kilka lat temu z "Plays Live" było spore zamieszanie, bo ukazała się skrócona wersja jednopłytowa - "Plays Live - Highlights". Był to koszmarny gniot. Jak można było wykastrować taki koncert o ponad dwadzieścia minut??!! Ciekawe, kto wpadł na tak głupi pomysł? Co gorsza, wersja dwupłytowa była wtedy niedostępna. Na szczęście te złe czasy minęły i znowu w obiegu jest normalne wydanie dwudyskowe, a tym "Highlights"  teraz można najwyżej niegrzeczne dzieci straszyć. Ja mam jeszcze pierwsze wydanie CD w grubym plastikowym pudełku (takich już teraz nikt nie robi), które ukazalo się mniej więcej w tym samym czasie, co wersja winylowa. Moja kochana Mama mi to zafundowała, kiedy w chwale przebrnąłem przez pierwszy rok studiów.
 
Jeden z fajniejszych koncertów lat osiemdziesiątych.
 
 
(*) - Chyba tak. Powinenem  dokładniej pamiętać bootlega z pierwszym solowym koncertem Gabriela, który odbył się 5 marca 1977 w Passaic, USA. Grał na nim "Back in NYC". Zdarzało mu się też grywać "The Lamb Lies Down on Broadway". Ale jak widać, dużo tego nie było.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.