Przystanek Kanada odcinek XXXIII: W górę rzeki (Up River).
Między nagraniem płyty a trasą z Pearl Jam, Neil Young znalazł czas na dość nietypowe przedsięwzięcie. Poprodzony przez Jima Jarmuscha o stworzenie ilustracji muzycznej do jego nowego filmu „Dead Man”, zamknął się w studiu z gitarami, fortepianem i organami i oglądając surową wersję filmu po wczesnym montażu, spontanicznie improwizował podkład muzyczny. Gotowy materiał połączono z pochodzącymi ze ścieżki dźwiękowej fragmentami dialogów i recytacjami poezji Williama Blake’a i w lutym 1996 płyta „Dead Man” trafiła na rynek.
Jest to zdecydowanie najdziwniejsza płyta, jaka wyszła spod ręki Neila. Wypełniły ją głównie gitarowe (choć Neil sięga też po organy i rozstrojone pianino; w tło całości wmiksowano zaś jednostajny dźwięk samochodowego silnika, choć bohaterowie westernu „Dead Man” siłą rzeczy mechanicznych koni nie dosiadali…), zaimprowizowane na poczekaniu, przesycone niespokojną, ponurą atmosferą dźwiękowe strumienie świadomości – zamierzenie amorficzne, pozbawione choćby szczątkowej melodii, początku, rozwinięcia, zakończenia, całkowicie ukierunkowane na tworzenie drażniącego, niepokojącego słuchacza, rozstrajającego nerwy nastroju. Powstał album w zasadzie post-rockowy, mający w sobie wiele z nastroju dzieł choćby Godspeed You! Black Emperor. Album tyleż interesujący, co trudny w słuchaniu, chwilami irytujący. Album, z którym zapoznać się jak najbardziej warto, ale do którego wracać się będzie raczej sporadycznie…
W niecały miesiąc po tym, jak album „Dead Man” trafił na rynek, Neil zebrał swą czeladkę z Crazy Horse i panowie znów weszli razem do studia. Sesje potrwały niespełna miesiąc, a z ich owocami słuchacze zapoznali się już w lipcu 1996. Ale o tym w odcinku XXXIV: Północne słońce (Midnight Sun).