Przystanek Kanada odcinek XXIX: Wielka uczta (The Big Feast).
„Ragged Glory” był płytą, na jaką fani Neila Younga czekali – uczciwie licząc – całą dekadę: pełną energii, hałaśliwą, wypełnioną gitarowym jazgotem, a zarazem nie pozbawioną typowej dla Younga specyficznej finezji. Po szeregu eksperymentalnych, dziwnych płyt, czasem udanych, częściej rozczarowujących, Young znów zafascynował się gitarowym hałasem, jaki uwielbiał w latach 70. Dowodziła tego „Ragged Glory”, dowodziła także i promująca ten album trasa.
Trasa (ochrzczona „Smell The Horse”) przebiegała w dość nietypowych warunkach – bo Youngowi i jego Crazy Horse towarzyszyła kalifornijska punkowa załoga Social Distortion i apostołowie hałaśliwego, awangardowego rocka – Sonic Youth. W pewnym momencie równie istotne okazały się okoliczności pozamuzyczne. Wszak na początku roku 1991 rozpoczęła się operacja „Pustynna Burza”. Neil podchodził do udziału Stanów Zjednoczonych w wojnie w Zatoce Perskiej z mieszanymi uczuciami: z jednej strony wciąż pamiętał traumatyczne czasy wojny w Wietnamie, z drugiej – rozumiał powody zaangażowania się USA w wojnę i przynajmniej milcząco popierał ukaranie reżimu Husajna za brutalny atak na Kuwejt… Do repertuaru koncertów włączył pamiętne „Blowin’ In The Wind” Boba Dylana, podczas którego z taśmy płynęły odgłosy nalotów bombowych i wojennego zgiełku, oraz jeszcze bardziej antywojenne niż wcześniej „Powderfinger”.
Trasę podsumował dwupłytowy (w wersji CD) album „Weld” (w pierwszych wydaniach sprzedawany razem z minialbumem „Arc”, później oba te wydawnictwa były dostępne osobno) oraz (wydana niestety w małym nakładzie i nigdy nie wznowiona) kaseta VHS. Od razu nasuwały się porównania z wcześniejszym o dekadę „Live Rust”.
„Weld” spokojnie te porównania wytrzymuje. Jest albumem o nieco innym charakterze – podczas gdy „Rust” zaczynał się akustycznym setem, by stopniowo przejść w rockowe granie wraz z Crazy Horse, „Weld” atakuje słuchacza od początku. Mamy tu dwie godziny porywającego, czadowego, rockowego, hałaśliwego grania, pełnego gitarowych zgrzytów, sprzężeń i jęków, oraz łomotu sekcji rytmicznej. Takie jest już choćby otwierające całość „Hey Hey My My”. Takie jest „Welfare Mothers”, otwarte przeszywającym jodłowaniem „Fuckin’ Up”, czadowo rozimprowizowane „Rockin’ In The Free World” czy „Like A Hurricane”… Young i Sampedro co i rusz wdawali się w rozbudowane, gitarowe pojedynki, choćby w trwającym prawie kwadrans „Like A Hurricane”. Choć nie brakowało także i momentów nieco spokojniejszych, w których Young i jego załoga łączyli gitarowy hałas z finezją i ciepłym, umiejętnie budowanym nastrojem (na czele z natchnionym „Mansion On The Hill”). Do tego było jeszcze „Blowin’ In The Wind”, majestatyczna pieśń wyśpiewana z towarzyszeniem ściany gitarowego dźwięku, połączonej z odtwarzanymi z taśmy odgłosami wojny i nalotów bombowych.
Jeśli komuś brakowało jeszcze gitarowego hałasu – otrzymał minialbum „Arc”. Przedziwny dźwiękowy kolaż, stworzony przez Younga pod wpływem twórczości lidera Sonic Youth, Thurstona Moore’a. Young posklejał ze sobą gitarowe wstępy i zakończenia wybrane z różnych utworów, tworząc 35-minutowy, awangardowy, niekończący się ciąg gitarowych kwików, sprzężeń i zawodzeń. Ponad półgodzinną porcję atonalnego, gitarowego hałasu…
Po zakończeniu „Smell The Horse Tour” Neil Young postanowił nieco odpocząć od gitarowego zgiełku (jak twierdzi, miksowanie „Weld” przypłacił uszkodzeniem słuchu). Najpierw zebrał The Stray Gators i nagrał z nimi (zrecenzowany tu: ) zrelaksowany, jesienny, nostalgiczny album „Harvest Moon”. Następnie zaś przyjął zaproszenie od telewizji MTV i pojawił się w programie z cyklu „Unplugged”. A co z tego wynikło – o tym w odcinku XXX: Pewnego razu zimą (Una volta de l’inverno).