Jakiś czas temu, gdy przyszło mi zrecenzować debiutanckie dzieło The Adekaem, nieco ponarzekałem. Głównie z uwagi na dysonans między tym, co obiecywały materiały promocyjne, a dość mocno konwencjonalną zawartością albumu. Dysonans pogłębiały jeszcze filmy, jakie zespół zamieścił na youtube – zdecydowanie bliższe temu, co obiecywały materiały promocyjne, niż nagraniom z płyty. „Sound Coloring” dowodzi, że The Adekaem gdzieś się trochę zagubił podczas nagrywania debiutu. Że w studio panowie mocno schowali pazurki i złożyli skrzydła. Teraz wypłynęli na szerokie wody…
Neoprogresywu tu niewiele. Właściwie jedynie w finale „Red” i we „White” wychyla łeb w syntezatorowych i gitarowych partiach i w porcji patosu, jaką w tym drugim utworze – klawiszowo-gitarowej miniaturce w klasycznym neoprogowym stylu – dostajemy. Reszta tej płyty to już nieco inne granie. Zdecydowanie bliższe latom 70., ocierające się o różne inspiracje w rodzaju psychodelii, fusion jazzu czy krautrocka. Panom zdarza się w każdym razie zapuścić się w transowe partie solowe, choćby w otwierającym całość instrumentalnym „Ocher”, przyjemnie rozpędzonym, ładnie napędzanym rozbudowanymi partiami gitar i instrumentów klawiszowych, z typowo progresywnymi zmianami tempa i nastroju. Podobnie dzieje się w finałowej partii trzyczęściowego „Green” – pierwsza część to podniosła, niespieszna pieśń (będąca jakby przedłużeniem skonstruowanej według takiego właśnie wzorca „Black”), druga to majestatyczne gitarowe solo – po czym całość nagle przyspiesza, wpadając w gitarowo-hammondowe łamańce. A w żywym wstępie do „Red” gitarowo-sekcyjne popisy ładnie dobarwia energiczna partia fortepianu.
Dużo dzieje się na tej płycie, dużo i dobrze. „Sound Coloring” to taka płyta przejściowa – zespół wychodzi z neoprogresywnego grania, kierując się w nowe, ciekawe rejony. Poza tym pozbywa się największej wady debiutu – tam Adekaem niespecjalnie wyróżniali się na tle wielu innych neoprogresywnych zespołów, tutaj słychać już wyraźnie indywidualne rysy. Duet (formalnie sekcja i wokalista są wymienieni na okładce jako goście, zresztą basista jest na co dzień muzykiem Millenium) przygotował w każdym razie zestaw ciekawych, intrygujących kompozycji, doprawionych interesującymi tekstami. Na plus również wyróżnia się oprawa graficzna, zwłaszcza piękne malunki w książeczce.
Osiem gwiazdek z lekkim minusem. Ciekawym, co panowie pokażą na kolejnej płycie.