Dziś miało być coś innego. Niestety, los chciał inaczej. Na dzień przed swoimi 92. urodzinami odszedł jeden z gigantów światowego jazzu, Dave Brubeck. Jazzman – ale nie tylko, bo zajmował się też komponowaniem muzyki poważnej.
Jeden z neoprogowych klawiszmajstrów stwierdził był: nie było w historii muzyki instrumentu o takich możliwościach brzmieniowych jak syntezator. Jak nie było, jak był – i jest? Nazywa się toto: wiolonczela. Doświadczony muzyk potrafi wyciągnąć z tych czterech strun takie bogactwo brzmień i środków wyrazu, że chwilami syntezator przy tym to mały pikuś jest. Czego dowodem jest choćby niniejsza płyta.
Jeden z synów Brubecka, Matthew, jest koncertowym wiolonczelistą. Studiował grę m.in. na uniwersytecie Yale pod okiem profesora Aldo Parisota. Z myślą o synu Brubeck przygotował dzieło na orkiestrę i wiolonczelę „Cello Celli”; do koncertu w Paryżu ostatecznie nie doszło, ale Parisot i Brubeck senior zaprzyjaźnili się i… od słowa do słowa, mistrz zebrał grupę swoich studentów, żeby zarejestrować kilka dzieł Brubecka w wersji na dwadzieścia wiolonczel. Całość uzupełniło jeszcze kilka dzieł wielkiego mistrza z zupełnie innej epoki – Jana Sebastiana Bacha – i tak powstała płyta „Cello Celli!”
Już od pierwszych dźwięków otwierającego całość, podniosłego i nieco romantycznego w wyrazie „Elegy” słychać, jak potężnym instrumentem w rękach dobrego muzyka może być wiolonczela. Naprawdę, to, jak poszczególni wiolonczeliści się uzupełniają, jak wypełniają przestrzeń muzyczną, to prawdziwe bossostwo jest – jest potężny, barwny dół, jest góra i pełna przestrzeń muzyczna pośrodku, na tle której solista prowadzi melodię. Intrygująco, bardzo barokowo – za sprawą specyficznie przearanżowanej melodii – wypada bożonarodzeniowa pieśń (określenie „karolka” jakoś mi tu nie pasuje) “God’s Love Made Visible”. Brubeck ładnie się broni w zderzeniu z muzyką Bacha - „The Desert And The Parched Land” (fragment mszy „Do nadziei”) i wcześniejsze o ponad trzy stulecia „Jesus Christ! Je t’implore” świetnie się dopełniają: obie kompozycje mają rozlewne, elegijne tematy. Całość kończy się podobnie, jak zaczyna: „Regret” ma podobnie rozlewną melodię i nieco romantyczny nastrój. Do tego jest jeszcze ponad 11-minutowy utwór tytułowy. Neoromantyczny w wyrazie, rozbudowany, ładnie równoważący partie solowe i orkiestrowe, nieco mniej melodyjny niż pozostałe kompozycje Brubecka.
Zaś co do dwóch „Koncertów brandenburskich” Bacha – no cóż. Z jednej strony, rozbudowany aparat wykonawczy w postaci dwudziestu wiolonczel nieco odebrał im lekkość i zwiewność oryginału, z drugiej – wykonanie jest naprawdę energiczne i porywające, zachowujące specyficzny, barokowy klimat – summa summarum, te rearanżacje całkiem ciekawie odświeżają. Ale taka muzyka to już bardziej Krisowa działka.
Jako całość – płyta bardzo polecana dla wszystkich, lubiących niebanalną muzykę.