Wielu fanów artysty uważa ten album za najsłabszy z pierwszych czterech. Niechęć spowodowana jest z pewnością brakiem konkretnego przeboju w porównaniu do innych albumów. Pierwszy bowiem zawierał „Solsbury Hill”, trzeci „Biko” czy „Games Without Frontiers”, a czwarty – „Shock the Monkey”. Czyli największe szlagiery Petera. A co z płytą drugą? Ewentualnie do rangi przeboju można zaliczyć „D.I.Y.”…
Mimo to ja sam „dwójkę” cenię tak samo jak resztę „cyferek”. Wystarczy mi znakomity „On the Air” na początku, z mistrzowską solówką Roberta Frippa (który został nawet producentem albumu). Wyżej wspomniany „D.I.Y.” jest prościutki, jednak mnie urzeka (a szczególnie jego koncertowa wersja z albumu „Plays Live”). 6+ za grę dla sekcji rytmicznej! „Mother of Violence” to dobre wyciszenie po takim ataku. Warto zaznaczyć, że tekst do tej piosenki Peter napisał razem ze swoją pierwszą żoną, Jill. „Wonderful Day in One-Way World” - bardzo przyjemny, szczególnie refren śpiewany i powtarzany przez prawie cały zespół. Błyszczy tu Larry Fast, znakomicie ubarwiając utwór swoimi syntezatorami. Pierwszą stronę zamyka istna perełka! To jeden z moich ulubionych utworów Gabriela w ogóle. Mowa oczywiście o „White Shadow”, którego nie potrafię opisać w pełni słowami - totalne mistrzostwo! „Indigo” mogłoby równie dobrze znaleźć się na którymś ze starych albumów Genesis, a „Animal Magic” ma w sobie coś z rock ‘n’ rolla. W „Exposure” Fripp po raz pierwszy stosuje swoje „Frippertronics”, a Gabriel wykorzystuje możliwości swojego gardła do maksimum. „Flotsam and Jetsam” nie urzeka, ale „Perspective” jak najbardziej! Tempo nadają klawisze, gitary tną jak na „Jedynce”, a Tim Capello gra genialne solo na saksofonie. Stale powtarzana przez chórki fraza „I need perspective!” dodatkowo napędza piosenkę. „Home Sweet Home” jest przepiękne, tak jak „Here Comes the Flood” z poprzedniej płyty. Gabriel „kłóci” się z saksofonem i krążek zastyga…
Na okładce płyty już wyraźniej widać samego artystę, który wydrapuje od „zewnątrz” rzymską dwójkę (pomysł Storma Thorgersona). Stąd też nadany przez fanów tytuł „Scratch”.
Po wydaniu tego longplaya fani musieli czekać dwa lata na nowy materiał. Tam nie odnajdziecie już muzycznych wędrówek i poszukiwań, rok 1980 będzie przełomem dla Gabriela, jeszcze nie komercyjnym, ale na pewno artystycznym. Peter odnajdzie swoją ścieżkę i konsekwentnie będzie nią podążał. O „Trójce” przeczytacie w recenzji Wojciecha Kapały;).