Druga część Kluczy, która pierwotnie miała być wydana jako Know, jest albumem-pogrobowcem. Ukazała się w momencie, kiedy do historii przeszedł nie tylko skład, w którym została nagrana, ale też nadzieje fanów na całym świecie na trwały powrót klasycznego Yes. Ukazała się w zasadzie równolegle z Open Your Eyes, kolejnym powrotem zespołu do estetyki pop-rocka.
Istnieje wśród fanów Yes generalna opinia, że o ile na pierwszych Kluczach godne uwagi są przede wszystkim nagrania koncertowe, to na drugich – studyjne. Co więcej, wyciąga się z niej wniosek o wyższości nagrań studyjnych z KTA2 nad Be The One i That, That Is. Co do części koncertowej – pełna zgoda. Chociaż oczywiście zawsze miło jest posłuchać Close To The Edge czy And You And I, to wszystkie utwory z KTA2 (poza Turn of the Century) pojawiały się już wcześniej na Yesssongs, Yesshows czy The Evening of Yes Music Plus..., nie mają więc takiej wartości poznawczej jak choćby The Revealing... czy America z pierwszego albumu. Muzycznie też nie ma tu takich olśnień jak Onward czy Awaken. Co oczywiście nic nie umniejsza całemu zestawowi koncertowemu z SLO – jest kapitalny i moim zdaniem świetnie sprawdza się w roli „the best of” Yes jako wprowadzenie dla początkujących.
Nagrania studyjne zajmują tym razem całą drugą płytę. I moim zdaniem, wbrew ogólnej opinii, również wyraźnie ustępują swoim odpowiednikom z pierwszego albumu. Najważniejszym utworem jest suita Mind Drive, reprezentująca podobne zalety i wady jak That, That Is, choć jako całość jednak od niej słabsza. Nierówna, o nie do końca przemyślanej kompozycji (znów urwane zakończenie!), ale z fragmentami po prostu cudownie pięknymi. Olśniewający jest szczególnie instrumentalny wstęp z kolejną łkającą gitarą akustyczną Steve’a i późniejsza repryza tego fragmentu, gdy Jon śpiewa So close, so let your heart enter this... Niestety, główny motyw utworu (zarówno zwrotka jak refren) nie zachwyca, a co gorsza zespołowi zabrakło pomysłu na jego przetworzenie – w efekcie jest powtarzany niemal w nieskończoność.
Pozostałe utwory stoją na niezłym poziomie kompozycyjnym i wykonawczym – ale właśnie: tylko niezłym. Miło się tego słucha, ale po przesłuchaniu nie zostaje nic, co by na stałe mogło wejść do Yesowego kanonu, nic choćby porównywalnego z Be The One... Są bardzo dobre fragmenty (zakończenie Foot Prints, refren Bring Me to the Power), ale nie tworzą one ani jednej bardzo dobrej kompozycji. Mam też wrażenie, że nagrania są przegadane, a zespół gdzieś zgubił umiejętność łączenia fragmentów dynamicznych i lirycznych oraz wokalnych i instrumentalnych.
Dwa instrumentalne fragmenty Lifeline i Sign Language są śliczne, ale o ile lepiej by się prezentowały umiejętnie wkomponowane w jakąś większą całość!
Gdyby zestawić nagrania studyjne z KTA2 na jednym albumie z Be The One i That, That Is, byłyby całkiem miłym uzupełnieniem dla tamtych utworów i tworzyłyby bardzo dobry, ósemkowy album. Samodzielnie jednak nie udźwignęłyby ciężaru oczekiwań na wielki powrót Yes i porównań z klasycznymi nagraniami zespołu. Cóż, jak wspomniano – nie było im to dane.