Co można zrobić po nagraniu takiej płyty jak Ys? Można popełnić samobójstwo, wyjechać na bezludną wyspę albo wybrać karierę aktorską. Można też spróbować nagrać kolejny album. Joanna Newsom wybrała ostatnią opcję, i bardzo dobrze. Szkoda tylko, że Have One On Me należy rozpatrywać w kategorii zmarnowanej szansy… nie, na arcydzieło w rodzaju Ys, bo takie wzloty zdarzają się raz w życiu, ale na płytę przynajmniej bardzo dobrą. Zmarnowaną przez nadmiar, przez brak reakcji, przez brak krytycznego spojrzenia.
Pisałem w recenzji Ys o niesamowitym zaufaniu, jakie wytwórnia musi mieć do Newsom – nie tylko pozwalając jej nagrać płytę z nagraniami o średnim czasie trwania ponad 10 minut, ale zatrudniając najwybitniejszych realizatorów i orkiestratorów: Steve’a Albiniego, Jimiego O’Rourke’a, Van Dyke’a Parksa. Tym razem panowie z DragCity pozwolili Aśce nagrać trzypłytowy album, zawierający sto dwadzieścia minut muzyki, i zostawili jej pełną swobodę doboru materiału. Otóż konia z rzędem temu, kto wysłucha tego albumu jednym ciągiem bez uczucia znużenia czy zmęczenia. Ta muzyka jest po prostu zbyt monotonna, zbyt podobna do siebie i zawierająca zbyt dużo fragmentów po prostu przeciętnych, żeby prezentować ją światu w takiej postaci. Gdyby zrezygnować z kilku wypełniaczy, skrócić album o połowę, byłbym w stanie wysłuchać go od początku do końca z przyjemnością.
Z przyjemnością, ale nie z zachwytem. Bo problemem Have One On Me nie jest tylko zła redakcja. Ok, album można sobie zredagować samemu, używając funkcji „Skip” czy tworząc playlistę. Albo słuchając nie całego albumu jednym ciągiem, ale poszczególnych płyt wchodzących w jej skład. Ale dlaczego wśród tych osiemnastu utworów nie znalazł się ani jeden od początku do końca wybitny? Wiem, że miało nie być porównań z Ys, ale tam na pięć utworów cztery są bezdyskusyjnie wybitne, piąty po namyśle też dołożę do tej kategorii. To nie jest tylko kwestia złego doboru materiału, problem jest na poziomie samych kompozycji. Są na Have One On Me wybitne fragmenty. Tylko że bezsilna frustracja mnie ogarnia, gdy giną one w przeciętnych kompozycjach. Rewelacyjnie się rozwijający You And Me, Bess grzęźnie w banalnych la-la-la-la. W In California trzeba czekać jakieś siedem minut, żeby w ogóle coś się zaczęło dziać. Zwrotka Autumn kojarzy się z Only Skin, ale widać wyraźnie, że artystka nie za bardzo wie, co zrobić z kompozycją. W kończącym płytę, nudnym jak flaki z olejem Does Not Suffice artystka postanowiła ni z gruszki ni z pietruszki zacytować Cosmię. I tak można by analizować utwór po utworze: prawie wszystkie są przegadane, wydłużane na siłę, pojawiające się często nagłe zwroty melodyczne nie są niczym uzasadnione – jakby artystka używała jakiegoś kiepskiej jakości kleju. Jeszcze raz wrócę do Ys – tam każdy z rozlicznych zwrotów melodycznych i rytmicznych ma uzasadnienie, tam utwory mają po ponad 10 minut, ale są aż gęste od treści, ani przez moment się nie dłużą.
Kilka lat temu dla Joanny i grona pokrewnych artystów stworzono szufladkę pt. freak-folk. Słuchając Have One On Me odniosłem wrażenie, jakby Newsom chciała się uwolnić od tej etykietki, a przynajmniej od jej pierwszej części. Nie chce już być freak, nie chce, żeby jej wytykali dziwny głosik i oryginalne brzmienie, rzadziej używa harfy, chce być normalna. Dojrzała? Przy okazjiu tego dojrzewania gdzieś też zgubiła (a może tylko schowała?) swoją niesamowitą wyobraźnię – płyta robi wrażenie nadmiernie wykoncypowanej i przepracowanej.