Przyznaję, że jeszcze kilka tygodni temu w ogóle nie wiedziałem o istnieniu Stefana Panunziego. I w tej chwili wiem o nim niewiele. Pochodzi z Włoch, gra na instrumentach klawiszowych, komponuje i śpiewa, udzielał (udziela?) się w grupie Fjieri, i właśnie wydał swoją pierwszą płytę. Płytę, która – ze względu na udział znakomitych muzyków, ale także na zawartość– musi zainteresować wszystkich fanów muzyki z pogranicza ambientu, jazzu i rocka progresywnego.
Zestaw artystów, który udało się zgromadzić Panunziemu na tej płycie, robi wrażenie. Obok włoskich przyjaciół Stefano pojawiają się i Gavin Harrison, i Sandra O’Neill (wokalistka Alias Grace, znana również z projektu A Marble Calm), i japońska awangardowa wokalistka Haco, i – w dwóch utworach – Peter Chilvers, wreszcie – last but not least - Mick Karn i amerykańsko-włoski trębacz Mike Applebaum. I właśnie trąbka Applebauma (w dwóch utworach także saksofon Nicoli Alesiniego) jest dominantą tego albumu. Delikatnie snujące się tła klawiszowe inkrustowane partiami instrumentów dętych (No Answer From You, Everything 4 Her, Something To Remember) i gdzieniegdzie ambientowymi loopami (Tribal Innocence) stanowią najpiękniejsze fragmenty Timelines.
Słabszą stroną płyty są utwory z partiami wokalnymi. Panunzi niestety nie dysponuje zbyt ciekawym głosem i nie przekonuje ani w melorecytowanym Masquerade, ani w balladzie I’m looking for. Ale i anielski głos Sandry O’Neill nie potrafi ożywić piosenki tytułowej, będącej dość bladą kopią The Wilderness JBK (a wstęp z kolei za bardzo kojarzy się z Fadeaway PT). Ciekawie brzmi, ale też odbija od stylistyki płyty Web of Memories, z wokalem Haco przywodzącym na myśl gdzieś Björk czy Anję Garbarek. Najładniejszy jest natomiast Underground, „powietrzna” ballada w stylu wczesnego Porcupine Tree (np. Stars Die) z urzekającymi „kosmicznymi” plamami dźwiękowymi w tle. Inna sprawa, że też ma się wrażenie, że skądś się to zna… Instrumentalną wersja Underground schowano na końcu albumu.
W sumie – bardzo miła, fragmentami urzekająca, choć dość nierówna i wtórna płyta, zapowiadająca coś więcej na przyszłość. Miłośnicy Davida Sylviana, no-man i wydawnictw Burning Shed i tak się na ten album rzucą jak sfora psów, reszcie polecam spróbowanie.