Jak większość odgórnie narzuconych unii, i ta yesowa nie trwała długo. Po zakończeniu trasy panowie BWH ewakuowali się na z góry upatrzone pozycje, a na placu boju został zespół w składzie „cyferkowym”. I ten właśnie skład nagrał płytę Talk.
Zespół tak bardzo nadszarpnął zaufanie fanów przeciętnym Big Generator i katastrofalnym Union, że od nowego albumu mało kto już czegokolwiek się spodziewał. Chyba w ogóle mało kto na ten album już czekał. Co gorsza, fatalnie wybrano moment premiery płyty – tydzień później ukazał się The Division Bell i oczywiście to album Pink Floyd stał się wydarzeniem marca 1994, a Talk znalazł się w głębokim cieniu. A szkoda, bo był to najlepszy album wydany pod szyldem Yes... może od siedemnastu lat?
Bardzo lubię ten album. Przede wszystkim za to, że nauczeni doświadczeniami Big Generatora i Union Yes przestali wreszcie ścigać widmo Właściciela Samotnego Serca i zaczęli po prostu grać muzykę, nie myśląc o tym, czy uda im się wprowadzić hit na listy. Ok, połowę Talk stanowią dynamiczne, rockowe piosenki – ale tylko Walls (napisana razem z Rogerem Hodgsonem, ex-liderem Supertramp, i śpiewana przez Rabina) zniża się do poziomu takich rąbanek jak Big Generator czy Almost Like Love. W The Calling jest fajny rockowy pazur, w Real Love element napięcia – gdyby tylko po tych kawałkach oceniać album, to już można by mu wystawić pozytywną notę. A przecież o wartości Talk decyduje przede wszystkim ta druga połowa... Minisuita I Am Waiting, w której są już wszystkie elementy, za które kochamy muzykę Yes – piękna melodia, efektowne partie instrumentalne czy wreszcie misterna kompozycja kapitalnie łącząca ze sobą elementy liryczne i dynamiczne. Eteryczna ballada Where Will You Be śpiewana przez Andersona na tle bardzo dobrze tu brzmiących komputerowych loopów – udane połączenie ducha Yes z lat 70. z nowinkami brzmieniowymi lat 90. Wreszcie, last but not least, Endless Dream – pierwsza suita zespołu od czasów Awaken (na oryginalnym wydaniu Talk podzielona na trzy ścieżki, z tym że pierwsza jest tylko krótkim instrumentalnym intro, a trzecia równie krótką kodą). I chociaż da się w niej przyczepić paru rzeczy (fragment So Take Your Time... jest już zbyt oczywisty), główny motyw Talk (It’s the last time telling myself everything..) ma w sobie piękno i potęgę porównywalną z najwybitniejszymi utworami zespołu. I po raz pierwszy od wspomnianego Awaken wywołuje łzy wzruszenia, a nie (jak w przypadku Union) rozczarowania..
Po raz pierwszy od dołączenia Rabina do grupy dochodzi do udanej syntezy między jego stylem muzycznym a stylem Yes (w ramach której do tego z powodzeniem wykorzystane są nowoczesne rozwiązania brzmieniowe). Po raz pierwszy, po latach dominacji gitarzysty, dzieli się on przywództwem w zespole z Andersonem i wspólnie piszą cały repertuar. Efekt był obiecujący i wyglądało na to, że taki Yes może mieć przyszłość. Niestety – fani nie dali zespołowi szansy; Talk (wydany przez mały label Victory, ponieważ zespół w okresie Union zdążył się pokłócić zarówno z Atlantic, jak i z Aristą) był najgorzej sprzedającym się albumem zespołu od niepamiętnych czasów. Zniechęcony Rabin postanowił odejść z zespołu. Historia YesWest się definitywnie skończyła – historia Yes na szczęście nie.