Pomysł na Opowieści z Topograficznych Oceanów był naturalną konsekwencją sukcesu Close To The Edge. Skoro na poprzednim studyjnym albumie zespół nagrał porywający utwór długości prawie dwudziestu minut, to teraz postanowił stworzyć dzieło składające się z samych dwudziestominutowych kawałków, o tematyce – a jakże – bardzo ezoterycznej i górnolotnej, i znów inspirowanej duchowością Wschodu (chociaż tak naprawdę można by nawet mówić o swoistej syntezie duchowości całego świata – w drukowanym wstępie do Ancient jest nawet mowa o cywilizacji... atlantydzkiej). Akurat Jonowi wpadła w ręce Autobiografia jogina hinduistycznego guru Paramahansy Joganandy i właśnie na jej podstawie stworzył teksty do Opowieści.
Żeby było jasne, nie wszyscy w zespole podzielali ten pomysł. Oceany są autorską koncepcją Andersona napisaną przy współpracy z Howe’em, przy dość sceptycznym podejściu Squire’a i jawnej niechęci Wakemana. I to słychać. Pod wieloma względami przypominają bardziej solowy album Jona, wydany kilka lat później Olias of Sunhillow, niż Fragile czy nawet Close To The Edge.
Zdaniem większości krytyków i fanów rocka progresywnego na Oceanach Yes przeskoczył rekina. I pod wieloma względami nie da się z ich zarzutami nie zgodzić – na pewno Tales... są mniej zwarte, bardziej rozwlekłe, mniej misternie skomponowane niż Close To The Edge. Na pewno są w mniejszym stopniu zespołowe – Squire i Wakeman, którzy na poprzednich albumach byli równorzędnymi bohaterami, teraz chowają się w cień. Ale też nie da się ukryć, że Oceany są dla muzycznej krytyki czymś w rodzaju chłopca do bicia, czy pochyłego drzewa, na które każdy krytyk skacze. Największym gigantom rocka progresywnego zdarzało się zamierzać na równie ambitne projekty z równie kontrowersyjnym efektem (przykłady: The Lamb Lies Down on Broadway Genesis albo The Wall Pink Floyd). Ale jakoś tamte płyty mimo ich różnych wad zalicza się do kanonu rocka progresywnego, gdy na Oceany wylewa się pomyje. Cóż, Yes zawsze był na cenzurowanym w stopniu większym niż Pink Floyd czy Genesis.
Ale być może właśnie dlatego Oceany są tym albumem Yes, który fani zespołu najbardziej kochają – chociaż może niekoniecznie najbardziej cenią. Tak, pod wieloma względami jest to najbardziej konsekwentny i najbardziej bezkompromisowy album Yes, a przy tym najwięcej w nim jest tego tak kluczowego dla muzyki zespołu elementu – wzniosłości i uduchowienia. I być może właśnie to uduchowienie działa na krytyków jak czerwona płachta na byka. Estetyka rocka progresywnego w ogóle była z trudem tolerowana przez większość krytyki – ale w ramach tej estetyki w miarę akceptowalny był pesymizm (Pink Floyd, King Crimson), ironia (Jethro Tull) czy surrealizm zaprawiony ironią (Genesis), ale nie uduchownienie i afirmacja. Tymczasem element afirmacji jest obecny w prawie wszystkich najważniejszych utworach Yes od Close To The Edge (jeśli nie wcześniej – od Starship Trooper?) po Awaken - a na Oceanach wybija się on na pierwszy plan jak chyba na żadnej innej płycie tamtej ery.
Jak już wspomniałem, suity z Oceanów w przeciwieństwie do np. Close To The Edge czy Awaken mają mniej zdyscyplinowaną strukturę (choć w Revealing.. czy Ritual można odnaleźć jakiś szkielet formy łukowej), a materiał muzyczny jest używany zdecydowanie bardziej rozrzutnie. I są na niej fragmenty zaliczające się do absolutnie najpiękniejszych w całej dyskografii Yes. Solo Wakemana w dziesiątej minucie Revealing Science of God i następujący po nim fragment They move fast... i kilka następnych zwrotek (repryza tego fragmentu następuje przed powrotem głównego motywu na koneic utworu). Solo Howe’a w czternastej minucie Revealing – być może najcudowniejsze, jakie kiedykolwiek zagrał. Bezpretensjonalny początek The Remembering z melorecytacją Jona. Akustyczny fragment w środkowej części The Remembering (w ogóle Oceany to jest chyba najbardziej akustyczny album Yes). Fragment Leaves of Green w Ancient, jedna z najładniejszych piosenek Yes. Solo Howe’a otwierające i zamykające Ritual. Łkająca gitara Howe’a i wprowadzony przez nią główny motyw utworu Nous sommes du soleil. Wreszcie popis White’a na perkusji. Revealing... i Ritual znalazły się w Yesowym kanonie, dwie pozostałe suity są nieco w cieniu. Czy słusznie? nie mam pojęcia. Dla mnie Remembering – mimo dłużyzn i słabszych fragmentów - jest jednym z najbardziej czarujących utworów Yes...
Opowieści z Topograficznych Oceanów to album jedyny w swoim rodzaju. Niedoskonałe arcydzieło. I chociaż zdaję sobie sprawę z wszystkich wad, chociaż słuchając ich myślę, jaki to mógłby być album, gdyby Wakeman powstrzymał swoje malkontenctwo i dorzucił jakieś pomysły, gdyby zespół odpowiedniej zredagował poszczególne suity, nadał im więcej napięcia i pozbawił dłużyzn, to nie mogę wystawić innej oceny niż dziesiątka. Bo kocham ten zespół właśnie dlatego, że był w stanie nagrać taką płytę.