Po trzech latach, z zupełnie nowym studyjnym materiałem, powraca łódzka Coma. Komfortowej sytuacji panowie z pewnością nie mieli. Ostatni album – tyleż niezwykła, co kontrowersyjna - Hipertrofia, wszedł już do kanonu polskiego rocka, stając się, w pewnym sensie, wyznacznikiem artystycznych możliwości zespołu. Wydaje się, że muzycy doskonale wiedzieli, że wchodzenie jeszcze raz do tej samej rzeki, będzie krokiem wstecz, albo – używając terminologii futbolowej – strzeleniem sobie samobója.
Nagrali zatem płytę inną. Inną także od materiału pomieszczonego na dwóch, jeszcze wcześniejszych, krążkach. Ostatnio posądzani o zmierzanie w kierunku bardziej „progresywnych” rozwiązań artystycznych (dwupłytowa, koncepcyjna Hipertrofia, symfoniczny album i wspólna trasa z klasykami), porzucili dłuższe formy, odeszli też od związanych z tym podniosłości i nastroju. Odrzucili również szybko zapamiętywalną melodykę, dodającą ich muzyce wzniosłości i nastroju. Ile zatem Comy pozostało w Comie? Spokojnie, całkiem sporo, bowiem w dalszym ciągu ich granie trudno sklasyfikować i wrzucić, od tak, do jednej szuflady (tym razem, dla przykładu, usłyszymy i trochę „disco – punku” w Deszczowej piosence i melorecytację w 0Rh+, czy pastiszowe chórki w singlowym Na pół).
Przede wszystkim jednak, tym razem łódzki kwintet postawił na zwięzłość formy, swoistą prostotę i absolutnie korzenny, rockowy oraz bardzo mięsisty ciężar. Muzycy, zdając sobie sprawę ze swojego koncertowego potencjału, w wielu kompozycjach uderzyli w kierunku żaru, jaki niosła kultowa już Transfuzja. Białe krowy, La mala educacion, Angela, czy naprawdę ciężka Woda leży pod powierzchnią, to tylko najbardziej dobitne przykłady bezkompromisowości Czerwonego albumu. Na oddech pozostaje naprawdę niewiele. Jest w faktycznie przebojowym i nośnym – choć niewątpliwie niereprezentatywnym dla albumu – Na pół, częściowo nastrojowym 0rh+, bądź, z początku balladowym, Los cebula i krokodyle łzy. Mocny i delikatny pierwiastek łączy wielowątkowy, choć spięty raptem w pięciu minutach (!!!) utwór W chorym sadzie. Między innymi dlatego to jedna z najlepszych rzeczy na płycie. Z kolei słuchając Rudego można zaryzykować stwierdzenie, że o ile Comie nie udało się wedrzeć do krainy Lokiego (bohater solowego albumu Roguckiego – przyp.MD), o tyle Lokiemu… udało się przemycić trochę siebie do Comy.
Ten „transfer” można zauważyć także słuchając nowych tekstów wokalisty Comy. Ponownie bowiem mają bardziej bezpośredni charakter. Artysta bacznie obserwuje otaczającą rzeczywistość przyglądając się szarej codzienności (Na pół), dosadnie odnosi się do sieciowego chamstwa w Los cebula i krokodyle łzy ("po co czytasz komentarze sfrustrowanych miernot, niech się durnie trują jadem"), kpi z bezwzględnego dążenia do sławy i popularności (Gwiazdozbiory), czy ubolewa nad swoją ukochaną Łodzią ("dokąd płynie miasto moich snów (…) dokąd płynie odrapany wrak"). A mamy jeszcze „obyczajowo – erotyczną” Angelę, nawiązującą swoją bezpośredniością do Witaminek z Lokiego.