Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś, a przynajmniej tak szybko, napiszę recenzję albumu łódzkiej Comy. Po ostatnich wydawnictwach zacząłem tracić serce do tej grupy, grupy, którą niegdyś nomen omen bardzo lubiłem. Uwielbiam ich dwa pierwsze albumy, potem przyszedł czas na dwupłytowy koncept pt. Hipertrofia, który jest dla mnie niestrawny i nawet z perspektywy czasu nie zyskał w moich oczach, ani też uszach. Album pod względem muzycznym jest w porządku, jednak Coma w takiej dawce kończy się prawdziwą „śpiączką”. Ponad dwie godziny muzyki, masa przerywników, zbyt rozbudowane utwory, które w gruncie rzeczy są podobne do siebie itd. Ten pomysł w przypadku łódzkiego zespołu się nie sprawdził, moim zdaniem. Słuchając nowego wydawnictwa, odnoszę wrażenie, że panowie doszli do podobnego wniosku bo, „czerwonemu”, niezatytułowanemu albumowi zdecydowanie bliżej jest do wcześniejszych rzeczy. Później zespół skupił się na zalewie rynku wydawnictwami koncertowymi: Live wydane w trzech formatach i album Symfonicznie. Następnie przyszedł czas na anglojęzyczną płytę Excess która praktycznie zawierała to, co najlepsze z Hipertrofii. Excess w zestawieniu z polskim odpowiednikiem jest dużo lepsze, bardziej strawne i nie jest na siłę przeintelektualizowane.
Zostawmy historię. Tegoroczne wydawnictwo jest świetnym nawiązaniem do dawnego i charakterystycznego brzmienia zespołu, jednocześnie słychać tutaj powiew świeżości. Są tutaj słyszalne echa „Tonacji”, ale zupełnie to nie przeszkadza, nie razi. Dwanaście znakomicie wyprodukowanych i perfekcyjnie zagranych utworów, świetny wokal Piotra Roguckiego i osobiste, „łódzkie” teksty, a wszystko to w czasie niespełna godziny. I o to właśnie chodziło! Ponieważ jest to trzecia recenzja [czerwonego albumu] jaką zamieszczamy, więc nie chcę rozbierać utworów na kawałki, analizować ich itp. Od premiery upłynęły zaledwie dwa tygodnie, ale odważę się powiedzieć, że jest to chyba jak na razie najlepszy album Comy. Nie jestem (i nawet nie chcę być) wyrocznią, ale skoro grupa na nowo zachwyciła mnie swoim wydawnictwem, to coś musi być na rzeczy.
Dokąd płynie miasto moich snów?
Dokąd płynie niekochana Łódź?
Dokąd płynie odrapany wrak?
Czy długo tak?
To refren z „Deszczowej piosenki”. Nie wiem dokąd płynie nasze miasto, ale wiem, że Coma na nowo obrała dobry kurs i płynie w dobrą stronę. I życzę jej, jak i sobie, aby z tego obranego kursu nie zbaczała i dalej nagrywała coraz to lepsze płyty, ale w takiej formie – bo w tym zdecydowanie lepiej się sprawdza. Muzycznie bez zastrzeżeń, brak słabych momentów, zaś wspomniany wyżej śpiew Roguckiego – dobry jak jeszcze nigdy dotąd. Cieszę się, że mamy w Łodzi taki zespół. Mocne osiem gwiazdek i zapraszam do sklepów!