Metal jak seks - odpręża i uspokaja.
Odpowiednia dawka odpowiednich dźwięków, o odpowiedniej ilości decybeli, działa jak mentalny prysznic - wygania wszelkie złe emocje, pomaga rozładować napięcie i podnosi poziom endorfin. Sprawdziłem to osobiście wyjąc , skacząc, kopiąc w ściany i szafy, właśnie przy akompaniamencie "...And Justice for All". Po godzinie czułem sie odprężony i luźny jak taczanka na stepie. To było już dosyć dawno temu, teraz kondycja nie ta - padłbym przy trzecim kawałku.
Nie jestem zajadłym fanem Metachy i przez dobrych kilka lat dość sceptycznie patrzyłem na ich dokonania. Nie potrafiłem sie do końca przekonać do tej muzyki. Dla mnie za bardzo było to Black Sabbath na 45 obrotów. Z drugiej strony wszystkie płyty znałem i to dobrze, bo jednak nie dawało mi to spokoju. Pamiętam, że najlepsze wrażenie wtedy robiła na mnie "Ride The Lightning", przynajmniej z tej płyty podobało mi się najwięcej utworów. Być może w jakimś sensie przełomem był koncert na Śląskim w lecie 1991 roku - podobał mi się tak sobie, ale zmobilizował do kolejnego podejścia do muzyki Metachy. Tym razem trafiło właśnie na "...And Justice for All", bo akurat kupiłem to znajomej na giełdzie i zanim to do niej dotarło, przez kilka tygodni mogłem się w to dokładniej wsłuchać. Zaskoczyło.
Wiem dlaczego "...And Justice for All" było tym ostatecznym czynnikiem, który przekonał mnie do Metalliki. Jestem słuchaczem chowu metalowo – progresywnego (*), a to był jeden z założycielskich albumów prog-metalowych. Zakręcili i skomplikowali swoją muzykę maksymalnie, na granicy wywrotki. Po "Majstrze od Papy" poszli jeszcze dalej, zrobili płytę pełną długich rozbudowanych numerów, w pewnym sensie będących zaprzeczeniem metalowej prostoty, która raczej sugeruje niekomplikowanie spraw prostych.
Przyjecie nowego albumu Metachy nie było aż tak ciepłe, jak dwa lata wcześniejszego "Master of Puppets". Recenzenci chociaż prezentowali urzędowy zachwyt, to jednak nie do końca wiedzieli, jak sie do tego jeża dobrać, a wśród fanów panowała opinia, że chyba co prawda zacne to, ale tym razem trochę przekombinowali.
Faktycznie muzycy porwali się na coś, co wydawało się, że przerasta ich możliwości (i w pewnym sensie - przerastało). Nie polegli, ale stworzyli rzecz, która stała się jednym z kamieni węgielnych nowej odmiany rocka. Nie jest to płyta, która poraża, czy porywa od początku, jak poprzednie. Przeciętny fan Metachy, ceniący sobie solidny łomot, musiał trochę czasu poświęcić, żeby ta płyta do niego dotarła. To nie jest krążek na raz, ani nawet na dwa. Może na trzy. Na "Master of Puppets" dostawaliśmy masę muzyki, która od razu waliła jak cegłówką w mordę. Tutaj oprócz "One" nad resztą trzeba było popracować. W zasadzie tylko "One" jest jedynym utworem, który ostał się z "...And Justice for All". Był sporym przebojem, do tego zilustrowanym pamiętnym teledyskiem i do tej pory jest grany na koncertach. Bo reszta płyty - już tak niekoniecznie. Zresztą pamiętam wypowiedzi samych muzyków, którzy cieszyli się, że skończyła się trasa promująca "...And Justice...", bo nie będą musieli już grać tytułowego kawałka, bo długi i trudny. Chyba sam zespół zdawał sobie sprawę, że taka droga rozwoju nie jest najlepszym pomysłem, że doszli do ściany. Dlatego Czarna Metacha była płytą znacznie prostszą.
"...And Justice for All" to jednak godzina znakomitej, różnorodnej muzyki. Z jednej strony ballada "The One" i nastrojowy "To Live Is To Die" dedykowany Cliffowi Burtonowi, z drugiej strony pełne ognia "Eye of Beholder" czy "Harvester of Sorrow", a jeszcze z trzeciej trwający prawie dziesięć minut utwór tytułowy - takiego rozrzutu stylistycznego nie znajdziemy nigdzie indziej. Moim zdaniem była to ostatnia, naprawdę wielka płyta Metalliki . Wiem, że trzy lata później ukazał się tzw. "Czarny Album", który uczynił z zespołu światową gwiazdę rocka (do tej pory byli światową gwiazdą metalu), tyle, że akurat on mi sie za bardzo nie podobał - ze cztery piosenki i tyle. Natomiast "...An Justice..." to monolit i nic lepszego później już nie nagrali.
(*) – nie mylić prog-metalowym! To całkiem co innego. Chociaż przez całe lata 90-te kibicowałem prog-metylom i sporo płyt z tamtego okresu do tej pory bardzo lubię.