Lipiec, no to tradycyjnie coś o Uriah Heep. Tym razem najnowszy album.
Trzy lata temu, trzy bardzo zasłużone kapele hard-rockowe po długiej przerwie wydały swoje płyty i były to płyty zaskakująco dobre, a nawet bardzo dobre – czyli Uriah Heep - „Wake The Sleeper”, Whitesnake – „Good to Be Bad” i Nazareth – „The Newz”. Teraz, po trzech latach, w mniej więcej tym samym czasie cała trójka tych hard-rockowych weteranów wydała swoje następne krążki, jakby zachęcona powodzeniem poprzednich. Wtedy mistrzem polowania okazało się Uriah Heep i znakomite „Wake The Sleeper”, ale przyznać trzeba, że pozostałe dwie płyty wcale wiele nie odstawały. Teraz też wszystkim udało się nagrać sporo zacnej muzyki, ale tym razem Uriah Heep poszło najsłabiej.
Najsłabiej, ale to nie znaczy, że słabo. Nazareth i Whitesnake nagrały płyty lepsze niż poprzednie, a Uriah Heep nieco słabszą. W pewnym sensie „Wake The Sleeper” było czymś zjawiskowym – niczego tak dobrego Juraje nie nagrali od trzydziestu kilku lat! Że teraz przeskoczą poprzeczkę zawieszoną tak wysoko - specjalnie się nie łudziłem. Na osłodę za to mamy nowego klasyka zespołu - "Nail in The Head", który promował ten nowy krążek. Jednak nie jest tak, że tylko "Nail” i wypełniacze, jako całość "Into The Wild" daje sobie radę zupełnie dobrze - "Money Talk", „Trail of Diamonds”, „Southern Star”, "T-Bird Angel", "Kiss of Freedom", tytułowy – sporo tego jest. Tak jak w przypadku nowego krążka byłego klawiszowca Jurajów - Hensleya, "Into The Wild" zyskuje przy każdym następnym przesłuchaniu. W porównaniu do "Wake The Sleeper" jest nieco od niej lżejsza i bardziej piosenkowa, oprócz tego znowu na pierwszy plan wróciła gitara (może nie wszędzie), a klawisze są nieco schowane za nią.
Ale jakby się nie patrzeć - trzecia z rzędu co najmniej dobra płyta Uriah Heep. Wyczytałem o niej gdzieś, że jest taka, jakby muzycy od wieków nie słuchali niczego innego, tylko swoich dawnych nagrań i dawnych nagrań Deep Purple z Gillanem. No a trzeba czegoś więcej?