Piątek z wielbłądem, czyli czterdzieści lat minęło.
Kolejny koncert. Kolejny w serii oficjalnych bootlegów, ale w przeciwieństwie do nagrań archiwalnych - zupełnie niebootlegowa jakość dźwięku – de facto normalny album koncertowy. Parę tygodni temu Mariusz Danielak pisał o DVD „Coming of Age”, teraz ja o płycie audio. Różnią się trochę, a DVD chociaż dłuższe, zawiera mniej „czystej” muzyki niż jest na dwóch cedekach. Nie ma „Sasquatch”, połowy seta z „The Snow Goose” i „Milk’n’Honey”.
Parę osób to wydawnictwo powinno szczególnie zainteresować – nagrań dokonano 13 marca 1997 roku w Los Angeles – czyli mnie więcej miesiąc przed koncertami w Polsce. Ale jeśli mnie skleroza nie myli, to w Krakowie track-lista była nieco inna. Zaczynali od „Wait”, chyba było „Echoes”, na pewno było „Never Let Go” (w rewelacyjnej wersji), set ze Śnieżnej Gęsi był trochę krótszy, utwory z „Dust And Dreams” były w pierwszej części, „Irish Air” śpiewała Mila Derkowska (na flecie akompaniowała jej Ewa Smarzyńska – obie wtedy grały w Quidam), a całość kończyło „Lady Fantasy”. Ale koncert też był podzielony na dwie części i trwał ponad dwie godziny. Co do takiego, a nie innego zestawu utworów to nie będę się upierał, piszę tak „z głowy”, nigdzie tego nie sprawdzałem, mogą być pewne nieścisłości.
Nie jest to koncertówka Camel za którą dałbym się poplasterkować. Prawdopodobnie wpływ na to ma druga część – czyli „Harbour of Tears” na żywo. Mój obecnie nieco wstrzemięźliwy stosunek do tego dzieła przekłada się również na ocenę „Coming of Age”. Chociaż – bądźmy sprawiedliwi – koncertowy Port Łez zagrany z większym nerwem, bardziej energicznie, robi na mnie dużo lepsze wrażenie niż wersja studyjna. Co do pierwszej płyty i fragmentów drugiej – czyli repertuaru spoza „Harbour of Tears” – wszystko to znam w lepszych wykonaniach – fragmenty „Nude” lepiej wypadają na „Camel on The Road 1981”, „The Snow Goose” na „Gods of Light”, albo na maksi-singlu „Moje Anioły” Quidam, a „Dust And Dreams” – na „Never Let Go”. Tyle, że jeżeli nawet i słabiej, to nie znaczy, że źle, czy nawet tak sobie. Nagrania koncertowe Camel w ogóle trzymają bardzo wysoki poziom i nawet jeśli te z „Coming of Age” to nie jest sam czub tabeli, jednak i tak są warte polecenia, chociażby ze względu na „Harbour of Tears”, które tu sporo zyskuje w stosunku do studyjnego oryginału.
Siedem gwiazdek z plusem.